Nie ma dnia, by któryś z polityków odsuniętych od władzy nie zaczął snuć opowieści o „zagrożonej demokracji”, oczywiście w Polsce. Równie często koniec wolności i swobód wszelakich wieszczą zaangażowani po stronie opozycji dziennikarze, artyści, aktorzy. Wypowiadają swoje diagnozy z tak wielką pewnością siebie, że zapewne wielu postronnych obserwatorów myśli sobie, iż coś jest na rzeczy. Co jednak charakterystyczne, owa pewność siebie idzie w parze z niemal całkowitym brakiem konkretów. Najbardziej uważna lektura wywodów „obrońców demokracji” nie pozwala stwierdzić, co tak naprawdę ma zagrażać rządom ludu w polskim wydaniu.
Bo przecież za jakiś czas w Polsce odbędą się kolejne wybory, w przewidzianym prawem terminie. Opozycja działa w pełni swobodnie, w parlamencie i na ulicach. Większość mediów zażarcie zwalcza nowy rząd. Polityczne nastawienie wymiaru sprawiedliwości jest zdecydowanie antypisowskie. Trzeba naprawdę wierzyć we własną propagandę, by w tych obszarach – kluczowych dla państw demokratycznych – dostrzec realne zagrożenia.
Tym bardziej, że tam, gdzie nastąpiły zmiany – np. w mediach publicznych – mamy raczej przywrócenie elementarnego pluralizmu, a więc poprawę sytuacji. Dziś każdy obywatel ma w zasięgu pilota możliwość zetknięcia się z opiniami od Sasa do Lasa. Nie było to oczywiste za czasów Tuska, gdy brutalnie spacyfikowano popularny tygodnik „Uważam Rze” i gdy o koncesję dla telewizji katolickiej musiały walczyć setki tysięcy ludzi dobrej woli.
Więc tak naprawdę pozostaje sprawa Trybunału Konstytucyjnego. Krytycy rządu i prezydenta zdają się mówić nam, że albo ciało to będzie nieformalną „trzecią izbą parlamentu”, wyłączoną spod wszelkich praw, albo nie będzie można uznać Polski za kraj demokratyczny. Z jednej strony konstytucyjny zapis uznający ostateczność orzeczeń TK uznaje się za świętość, ale z drugiej równie jasny zapis w sprawie prawa parlamentu do regulowania pracy tej instytucji uznaje się za możliwy do ominięcia. Pomija się przy tym źródła konfliktu wokół TK, a więc wybranie przez koalicję PO-PSL pięciu sędziów „na zapas”, w przewidywaniu wyborczej porażki. W sumie próba przedstawiania tej wielowarstwowej, zapętlonej sprawy jako „zamachu na demokrację” oznacza po pierwsze nieuczciwość intelektualną, a po drugie jest hołdowaniem całkowicie sztucznej wizji demokracji, w której o wszystkim decyduje kondycja jednej instytucji. Ważnej, ale nie najważniejszej, bo ważniejszy jest parlament, czerpiący swój mandat wprost od wyborców.
Histeria wokół próby naprawy państwa
jeszcze bardziej wzmacnia poczucie,
że w Polsce trzeba wiele zmienić
Te wszystkie słabości rozumowania znaleźć można w liście trzech byłych prezydentów (Wałęsa, Kwaśniewski, Komorowski) i kilku innych znanych postaci (Cimoszewicz, Sikorski, Olechowski, Bugaj) wzywającym do „przywrócenia państwa prawa”. Pompatyczny ton kontrastuje z ubogością faktów. W materiale znalazła się np. teza, że „pojawiają się projekty drakońskich ustaw”, w domyśle – inspirowane przez rządzących, której przykładem ma być projekt „bezwzględnego zakazu przerywania ciąży”. Tymczasem jest to po prostu nieprawda. Wszelkie projekty dotyczące poszerzenia ochrony życia wychodzą z politycznie niezależnych środowisk obrońców życia; politycy PiS-u tylko się do nich odnoszą, z różnych przyczyn bardzo rzadko entuzjastycznie. Mamy więc do czynienia z dość ordynarną manipulacją.
Narastająca w niektórych środowiskach histeria wokół próby naprawy państwa, paradoksalnie, jeszcze bardziej wzmacnia poczucie, że w Polsce trzeba wiele zmienić. Dla dużej bowiem części naszego establishmentu demokracja to taki system, w którym rządzi jedynie establishment. Jakakolwiek próba zmiany reguł gry natychmiast wywołuje wrzask. Wynika to w równej mierze z nawyków psychicznych (trudno pogodzić się z przegraną „swoich”), jak i z całkiem konkretnych interesów. Mimo całej retoryki „niewidzialnej ręki wolnego rynku”, znaczna część pieniędzy krążących w Polsce ma swoje źródło w sferze publicznej. Dotyczy to nie tylko działalności czysto gospodarczej, biznesowej, ale również kulturalnej, społecznej, a nawet tej nominalnie obywatelskiej. Co zresztą szersza publiczność doskonale wyczuwa.
Jacek Karnowski |