Do ulubionych sztuczek tabloidów należy piętnowanie „sejmowych darmozjadów”, czyli po prostu posłów. Wbija się milionem młotków w milion głów przekonanie, że mandat poselski – lub senatorski – wiąże się z ogromnymi, nieuzasadnionymi przywilejami, oczywiście na koszt podatnika. Ściga się za każdą lampkę wina w czasie sejmowych obrad, surowo karze medialnym batem za najdrobniejsze uchybienie dyscyplinie, za każde ominięcie głosowań, za pustą salę sejmową w trakcie nudnych debat.
Co charakterystyczne, jednocześnie żaden z redaktorów naczelnych ważnych mediów nie zdecydował się na podjęcie – rzekomo szalenie atrakcyjnej – posady posła. Nikt z nich, nawet wówczas gdy stracił stanowisko, nie szukał miejsca na listach wyborczych, nikt nie chciał dołączyć do tych, co ponoć mają jak pączki w maśle. Inie można im się dziwić.
Szeregowy poseł władzy ma bardzo niewiele. Ma trochę prestiżu w lokalnej społeczności w przypadku sprawowania władzy przez jego partię – jakiś wpływ na zatrudnienie iluś osób, na przyjęcie korzystnych dla regionu rozwiązań. Ale i tu są wyraźne granice, i– przede wszystkim – trzeba ostro walczyć o swoje, bo przecież posłowie-konkurenci i inni działacze partyjni też mają swoje ambicje. Walka trwa więc cztery lata. I ciągle trzeba się wokół oglądać, czy nie rośnie konkurencja, a nie można też zapomnieć o podtrzymywaniu dobrych relacji z przywódcą, co również angażuje siły. I trzeba pędzić na każde wezwanie, na każdą uroczystość w okręgu wyborczym.
Cóż to za władza w porównaniu z redaktorem naczelnym ważnego tytułu czy stacji? Taki może łamać ludziom kariery, może skazywać na społeczną banicję, może zmieniać świat, kształtując świadomość setek tysięcy lub – w przypadku telewizji – milionów. Do tego medialny człowiek sukcesu zarabia nieporównanie więcej niż poseł – często kilkadziesiąt tysięcy. A poseł – ledwie siedem tysięcy; jeżeli ma jakieś funkcje w komisjach sejmowych i nie ma absencji, to może dociągnie do dziesięciu. Ale więcej już się nie da.
Siedem tysięcy to może wydawać się wiele. Ito jest sporo. Pamiętajmy jednak, że od posła wszyscy oczekują hojności. Akcja charytatywna – musi błysnąć, kolacja – powinien zafundować wszystkim gościom. Trzeba się też porządnie ubrać, bo przecież tanie ubranie zaraz wykpią… tabloidy. Do tego – jeżeli poseł z terenu – to ciągle w podróży do Warszawy i z powrotem. A życie w drodze kosztuje więcej, nawet jeżeli zwracają za bilety czy benzynę.
Tak, uważam, że posłom należy podnieść zarobki – być może zmniejszając jednocześnie liczbę wybrańców narodu. Także dlatego, że dziś nasi przedstawiciele zarabiają ułamek tego co europosłowie. I to Europarlament wydaje się i obecnym politykom, i kandydatom na polityków, prawdziwym rajem na ziemi. Dostać się tam i wreszcie się nasycić – oto cel. Różnica w zarobkach jest tak wielka, że nasz Sejm traci szacunek samych posłów – przestaje być miejscem ważnym, staje się najwyżej przystankiem w drodze do prawdziwej kariery. W oczywisty sposób cierpi na tym całe państwo, bo przecież Sejm to teoretycznie najważniejsze miejsce naszego systemu politycznego. Musi być miejscem prestiżowym, musi znaczyć wiele. A bez odpowiednich pieniędzy – znaczył nie będzie.
Jacek Karnowski
Autor jest redaktorem naczelnym portalu wPolityce.pl
Idziemy nr 29 (358), 15 lipca 2012 r.