Przyjaźń znaczy wierność
Zbliża się 21.00. Już na nas czekają. Sto osób, a może i więcej. Głównie mężczyźni. Niektórzy odpowiadają stereotypowym wyobrażeniom bezdomnego. Inni – zadbani i schludnie ubrani – wyglądają, jakby znaleźli się tutaj przez przypadek. – Bardzo ważne jest poczucie, że mogą na nas polegać. Że zawsze w czwartek wieczorem jesteśmy przy Dworcu Centralnym i przy metrze, na „patelni”. Od tego zaczyna się przyjaźń, od pewnej stałości, wierności sobie nawzajem – podkreśla Magda.To oczywiście ogromna odpowiedzialność. – Doświadczyłem tego na własnej skórze – opowiada Piotrek Pokorski, student Politechniki. We wspólnocie odpowiedzialny jest za „szafę”. – Potrzebujący proszą o ubrania lub buty, my ich szukamy w swoich zapasach i przynosimy za tydzień – tłumaczy. – Raz, strasznie zmęczony po uczelni, zaspałem na spotkanie – wspomina. – Jako jedyny miałem listę z zamówieniami, ludzie mieli nadzieję, że dostaną jakieś okrycia, i się zawiedli – mówi Piotrek.
Zaczynamy od rozlewania zupy. Pomagam rozdawać łyżki. Inni rozdzielają kanapki i herbatę. Co chwila ktoś zagaduje, o coś pyta, woła po imieniu. Czuję się trochę nieswojo. Ale po godzinie panie Janeczka, Jola i Halinka żegnają się ze mną jak z koleżanką. Jesteśmy umówione. Spotkamy się na wigilii.
Świąteczne obiady rzymska wspólnota Sant’Egidio proponuje od lat osiemdziesiątych. W Warszawie odbyła się już szósta „Wigilia z ubogimi”; nie jest łatwo pozyskać darczyńców, jednak – w odróżnieniu od czwartkowych kanapek – sami nie daliby rady ufundować posiłków. W sobotę 20 grudnia ugościli aż 350 ubogich. Już po raz drugi przyszedł do nich kard. Kazimierz Nycz.
– Dzisiaj traktujemy naszych gości po królewsku – usłyszałam podczas odprawy wolontariuszy. Miejsca, opisane imiennie, czekały na tych, na których zazwyczaj nikt nie czeka. A i dla niespodziewanych gości znalazł się stolik. Były opłatek i kolędy, barszcz, pierogi, prezenty i życzenia. Kumulacja życzliwości i czułości, której wielu od dawna nie zaznało. Goście zresztą nie pozostawali dłużni – chwalili jedzenie i obsługę, uśmiechali się i dziękowali na każdym kroku. W tłumie odnalazłam panią Janeczkę i spółkę. Kobiety, które poznały się dzięki Sant’
Egidio, a teraz zawsze trzymają się razem. Naprawdę cieszą się na mój widok. – Oni rzeczywiście pamiętają o naszych planach czy problemach – przypominam sobie słowa Ani.
Wigilię uświetnia koncert Janka Muzykanta. – Spotykamy go co tydzień na Żeraniu. Ma duży talent. Improwizuje, pisze własne utwory – wyjaśnia mi Oskar.
Lekcja od ubogich
– Nie zawsze jesteśmy w stanie rozwiązać wszystkie problemy bezdomnych, ale możemy im pokazać, że sami nie są problemem. Nie jest to społeczny program wyprowadzania z bezdomności, ale jeśli tylko ktoś próbuje, chętnie mu w tym towarzyszymy – mówi Ania. Tak było w przypadku Staszka, który przyjechał z Belgii. Do powrotu do Polski namówiła go Monika z Sant’Egidio, która akurat była w Antwerpii na Erasmusie. Przeszedł terapię, znalazł pracę i mieszkanie.Podobnie było z Ewą, której alkoholowy życiorys – „piciorys”, jak mówią wtajemniczeni – był nie gorszy niż u długo uzależnionych mężczyzn. – Kiedy spotkaliśmy ją na dworcu, była skrajnie wyczerpana, odwodniona i opuchnięta – wspomina Ania. – Zawieźliśmy ją na Marywilską na detoks. Przeszła dwie terapie. Mieszkała przez chwilę w ośrodku. Potem znalazła pracę – opowiada Ania.
– Oczywiście większość tych ludzi zostaje na ulicy – przyznaje Magda. – Naszą rolą jest być z nimi, patrzeć im w twarz, znać ich imiona, poznawać historie – dodaje Piotrek.
– Co roku zapraszamy bezdomnych na modlitwę za Jarka, jednego z naszych pierwszych przyjaciół, i za innych zmarłych na ulicy. Krótko przed śmiercią Jarek mówił nam, że jego życie stało się szczęśliwsze, bo ma teraz kogoś, kogo może nazwać przyjacielem – wspomina Magda.
– Przyjaźń z ubogimi jest dla mnie jasnym wyrazem Ewangelii. Wcześniej nie znałam takiego Kościoła, tylko Kościół niedzielny, z którym jakoś się borykałam – przyznaje Ania. – Wspólnota uczy dostrzegać ludzi, którzy są wokół, nie tylko na ulicy, ale również w rodzinie czy sąsiedztwie – dodaje.
– Czy ewangelizujemy ubogich? To raczej oni nas. Dla wielu osób, które były na obrzeżach Kościoła, spotkanie z nimi stało się drogą do Pana Boga – przyznaje Magda. – Jak uczy Biblia, spotykając ubogich, spotykamy Jezusa – dodaje Piotrek.
A ja myślę o moich kluczach, które zabierałam w pośpiechu, wychodząc z domu. Wielu ludzi, wśród których byłam, tej zwyczajnej rzeczy nie posiada. Kiedy na ulicy skuliłam się w obronie przed wściekłym wiatrem, chłód ciążącego w dłoni pęku kluczy automatycznie stał się przyjemniejszy. Był jak obietnica. Znak, że jest dokąd wracać.
![]() | Sylwia Gawrysiak |