Nikt z nas nie jest idealny i dlatego musimy przynajmniej starać się „idealnie sobie z tym radzić”.
![](imgs_upload/zdjecia/202309/idealnie_nieidealni.jpg)
Przyjaciele mówią o swojej rodzinie: nie jesteśmy idealni, ale idealnie sobie z tym radzimy.
To prawda: nie ma małżeństw idealnych, nie ma idealnych rodzin, bo też i osób idealnych w realnym świecie brak.
Każdy z aktorów pojawiających się na rodzinnej scenie nie tylko ma niepowtarzalne DNA i linie papilarne, lecz także wnosi do gry własny zestaw wad, słabości, zranień i zapętleń. To wywołuje tarcia, zgrzyty, a czasem również głośne eksplozje i efektowne wyładowania. Tak, stanowczo nikt z nas nie jest idealny i dlatego musimy przynajmniej starać się „idealnie sobie z tym radzić”.
Po pierwsze: być bardziej wymagającym dla siebie, a wyrozumiałym dla innych. W teorii brzmi dobrze, ale często robimy dokładnie odwrotnie: wymagamy od innych, a sobie łatwo pobłażamy i odpuszczamy. Po drugie: irytacja na naszych mniej lub bardziej nieidealnych bliskich nie może zaślepić nas tak, byśmy stracili sprzed oczu perspektywę nadprzyrodzoną.
Małżeństwo jest zawsze drogą do nieba, nawet jeśli nieraz zamienia się w drogę krzyżową – powtarzał Jan Paweł II. Każde zderzenie z trudną cechą osobowości naszych bliskich jest szansą na szlifowanie przede wszystkim własnego charakteru. Czy z niej skorzystam? Cierpliwość, łagodność, empatia, opanowanie… to nasze codzienne zapieranie się samych siebie i branie na ramiona swoich krzyży i krzyżyków. Bez nich nie możemy iść za Chrystusem, nie możemy Go naśladować ani stawać się doskonałymi, jak doskonały jest Ojciec nasz niebieski. Możemy tylko usiąść na skraju drogi, chlipiąc żałośnie nad swoją krzywdą, zatruwając własne serce złością i narzekaniami, a atmosferę w domu kłótniami i zrzędzeniem. Możemy pogrążyć się w „mistyce gdybania”: ach, gdybym tylko miała lepszego męża, dzieci, zięcia czy teściową… Wówczas byłoby pewnie inaczej, ale czy na pewno lepiej? Trawa u sąsiada jest zawsze bardziej zielona, jak mówią Hiszpanie.
To, czego możemy być pewni, to że dla nas i dla naszego uświęcenia Pan Bóg przewidział właśnie taki, a nie inny skład osobowy (inaczej combo, jak mawia mój nastolatek). Nikt z nas nie jest tu przypadkiem, nikt z nas nie jest tu za karę. Kształtujemy się i wzajemnie szlifujemy. Najlepsze narzędzia, powtarzał św. Josemaría Escrivá, to cierpliwość i modlitwa. Nie pomaga? Potrzeba więcej cierpliwości i modlitwy. Jeśli nadal nie pomaga, wówczas… jeszcze więcej cierpliwości i modlitwy. A zmiany zawsze warto zaczynać od siebie. To każdy z nas powinien być „liderem postępu”, który swoim zachowaniem wskazuje innym dobry kierunek, a swoją postawą pociąga ich za sobą. Tymczasem nasz obraz rodziny idealnej zakłada często, że wszyscy wokół mają się zmienić tak, abym ja nie musiał zmieniać niczego w sobie.