Z dumą opowiada, jak dom rodzinny przygotował go do ról w życiu: aktora, męża, ojca, przyjaciela. Kariera nie zmieniła jego systemu wartości.

– Pochodzę z rodziny katolickiej, nigdy nie obawiałem się o tym mówić – podkreśla Rafał Zawierucha. W Polsce pamiętamy go z takich produkcji, jak: „Księstwo”, „Bogowie”, „Orzeł. Ostatni patrol”, „Opiekun”. W Hollywood zagrał u Quentina Tarantino. Od dzieciństwa wiedział, że chce być aktorem.
– Kochałem występy na szkolnych akademiach, miałem wspaniałych nauczycieli, którzy dbali o nasz rozwój artystyczny – opowiada, podkreślając jednak, że zamiłowanie do sztuki zaszczepili mu rodzice. – Tata był organistą. W domu zawsze obecne były muzyka i śpiew. Spotkania z zapraszanymi gośćmi, opowiadanie dowcipów, radość, śmiech. Pewien rodzaj przejmowania pałeczki przy stole, kto teraz bawi towarzystwo – opisuje klimat domu. – Mnie to urzekało. Do dzisiaj bardzo lubię te spotkania i pielęgnuję je w swoim domu.
– Moje dwie starsze siostry miały tysiące pomysłów na teatralne występy i zabawy. Stawałem z mikrofonem taty, przebrany za Whitney Houston – sięga pamięcią do wspomnień. – Rodzice prowadzili hurtownię kaset wideo i magnetofonowych. Mogłem oglądać wartościowe amerykańskie produkcje. Tak rodziła się we mnie fascynacja kinem – wspomina aktor.
Czytaj dalej w e-wydaniu lub wydaniu drukowanym
Idziemy nr 16 (1012), 20 kwietnia 2025 r.
całość artykułu zostanie opublikowana na stronie po 26 kwietnia 2025