17 lipca
czwartek
Anety, Bogdana, Jadwigi
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Moja misja specjalna

Ocena: 4.95
208

Żaden moment na odejście najbliższej osoby nie jest odpowiedni. Nigdy nie jest się na to tak naprawdę gotowym.

fot. Freepik.com

Miałam niezwykłe doświadczenie związane z modlitwą za osobę zmarłą. Któregoś dnia poszłam do spowiedzi w krakowskiej bazylice Miłosierdzia Bożego. Trafiłam akurat na dyżur ks. Piotra Marksa, założyciela i ojca duchownego Apostolatu Ratunku Konającym. Wówczas nie poznałam go z imienia i nazwiska, jednak jego twarz zapadła mi w pamięć. Zadał mi pokutę, bym pomodliła się za osobę, która umrze – nie taką, która już od dawna nie żyje, ale żebym poczekała i pomodliła się, kiedy dowiem się o czyjejś śmierci.

Minął jakiś czas, a ja nie mogłam odprawić pokuty, bo nie dowiedziałam się w tym czasie o śmierci kogokolwiek. Postanowiłam więc pojechać do Łagiewnik i odnaleźć owego księdza, aby zmienił mi pokutę. Ponieważ pamiętałam dzień i godzinę spowiedzi, zamierzałam sprawdzić w rozpisce dyżurów spowiedniczych, jak nazywa się ten kapłan. Kiedy zaparkowałam przy Domu Pielgrzyma, zobaczyłam, jak pod wieżę widokową przy sanktuarium podjechał karawan. Nie zastanawiając się długo, skierowałam się do bazyliki, by pomodlić się za tego zmarłego. Jakież było moje zdziwienie, gdy na drzwiach sanktuarium ujrzałam klepsydrę, a na niej zdjęcie kapłana – właśnie ks. Piotra Marksa – którego pogrzeb miał się odbyć za chwilę.

Doświadczenie to sprawiło, że włączyłam się w modlitwę Apostolatu Ratunku Konającym założonego przez ks. Marksa. Czytałam o odchodzeniu i chwili śmierci. Wzrastało we mnie przeświadczenie, że obecność przy osobie umierającej w momencie jej odejścia jest trudnym, ale ważnym momentem – ważnym dla osoby odchodzącej, by jej ostatniemu tchnieniu towarzyszyła czyjaś modlitwa. Jednak z dystansem myślałam o tym, że mogłabym być przy czyjejś śmierci – zwłaszcza bliskiego. Nie było we mnie lęku, lecz obawa, czy umiałabym dobrze mu towarzyszyć.

Kiedy opowiedziałam w domu historię związaną z ks. Marksem, mama wyznała mi, że chciałaby, żebym była przy niej w chwili śmierci. Odparłam, że myśl o takiej chwili wywołuje we mnie ciarki i że chyba nie potrafiłabym „po prostu być”. Mama odrzekła: „Zobaczymy, wszystko ma swój czas”.

Od nietypowej pokuty minęło dziewięć lat. Mama była już w podeszłym wieku, cierpiała na liczne choroby przewlekłe. Mieliśmy świadomość, że śmierć może nadejść szybciej, niż myślimy… I wtedy, w Niedzielę Palmową rozpoczął się mój Wielki Tydzień – nie tylko oczekiwanie na Paschę Chrystusa, ale także moja misja specjalna – towarzyszenie mamie w jej przejściu.

Mama rano omdlała. Karetka, SOR, przyjęcie na salę intensywnego nadzoru kardiologicznego… Z wdzięcznością myślę o ludziach, którzy w tamtych chwilach mnie wsparli: ordynator, który pozwolił mi być przy mamie bez ograniczeń; znajomy pallotyn, który w trybie natychmiastowym odprawił za mamę Mszę; osoba, która, choć znała mamę tylko z imienia, podjęła za nią modlitwę po moim esemesie wysłanym do Apostolatu Ratunku Konającym.

Mama od przyjęcia na salę intensywnej terapii wciąż spała. Była pod tlenem, dostawała kroplówki z lekami i pokarmem. Lekarz zaznaczył, że pierwsze trzy dni będą decydujące. Czuwałam wraz z tatą. Za pięć miesięcy przypadała ich 55. rocznica ślubu.

Nadszedł Wielki Wtorek. Ani poprawy, ani pogorszenia. Czuwanie przy łóżku. Za oknem słońce nadające drzewom kolory rodzącego się życia. Świadomość, że trwający tydzień to czas, kiedy śmierć ściera się z życiem, że za parę dni cierpienie krzyża ma rozświetlić zmartwychwstanie. W pewnym momencie, gdy trzymałam mamę za rękę, poczułam, jakby dłoń mamy lekko ścisnęła moją dłoń. To był ten moment. Aparat wskazujący parametry zaczął wyć i pojawiła się prosta, czerwona linia. Zdołałam przez ściśnięte gardło krzyknąć: „Kocham cię, do zobaczenia w niebie!” – i nadbiegła pielęgniarka, a po chwili lekarz.

Mimo wszystkich zewnętrznych oznak śmierć przyszła niespodziewanie, wbrew tlącej się nadziei. Ale przyszła cicho i spokojnie, w otoczeniu tych, których mama pragnęła mieć przy sobie. Mama kilkanaście lat wcześniej przyjęła szkaplerz karmelitański, zapewniający noszącej go osobie opiekę Matki Bożej w tym życiu i szczególną pomoc w godzinie śmierci.

Bałam się tego momentu, nie wiedziałam, jak i czy go udźwignę. Od momentu przyjęcia do szpitala obawiałam się również, że mama umrze akurat, gdy będę z tatą na krótką chwilę w domu. Wszystko jednak było dobrze. A ja wiem od tej pory, że obecność przy kimś w chwili jego śmierci jest wielką łaską, kiedy oddaje się go w ręce Bożej Opatrzności.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 16 lipca

Środa, XV Tydzień zwykły
Wspomnienie Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel
+ Czytania liturgiczne (rok C, I): Mt 11, 25-27
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)
+ Nowenna do św. Krzysztofa 16-24 VII

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Najczęściej czytane artykuły



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter