Eucharystia jest spotkaniem z Chrystusem. Tymczasem wielu traktuje ją jako przykry obowiązek albo rytuał, z którego nic nie wynika. Jak to zmienić?

Święta Teresa z Lisieux powiedziała, że gdyby ludzie znali wartość Eucharystii, służby porządkowe musiałyby kierować ruchem przy wejściu do kościołów. Nie jest to konieczne. Według badań CBOS przeprowadzonych w maju 2022 r. tylko 1 proc. badanych katolików uczęszczało na Mszę Świętą codziennie, a raz w tygodniu w niedzielę – 32 proc. Pozostali ankietowani nie robią tego w ogóle albo pojawiają się nieregularnie. Takim osobom niezmiernie trudno owocnie przeżyć Mszę. Jednak ludzie, którzy przychodzą do kościoła regularnie, również potrzebują pogłębienia.
Wyobraźmy sobie człowieka dorosłego, mniej więcej czterdziestoletniego, który stara się przychodzić co niedzielę na Mszę Świętą. Powiedzmy, że jest to Marek, mężczyzna mający żonę i dwoje dzieci, obciążony pracą, domem i sprawami rodzinnymi. Jak każdy człowiek chce odpocząć, dlatego perspektywa wstawania na niedzielną Mszę nie cieszy go. Został jednak nauczony przez swoich rodziców, że tak należy robić, czuje się zobowiązany do towarzyszenia małżonce i dawania przykładu swoim dzieciom. W czasie Mszy rozprasza się. Do tego nie potrafi zgodzić się z kazaniem wygłoszonym przez księdza, a organista gra za głośno. Przebieg Mszy zna już na pamięć, ale uważa, że przez długie momenty nic konkretnego się nie dzieje. Po prostu to samo, co tydzień temu, a może dwa…
Wydawać się może, że takie albo podobne problemy ma każdy. Chcąc lepiej przeżywać Mszę Świętą, powinniśmy skonfrontować się z tym, co pojawia się w nas w czasie jej trwania. Na początek dobrze jest zrobić rachunek sumienia (najlepiej przy okazji spowiedzi), stanowiący pewnego rodzaju bilans otwarcia. A później wracać do tego, patrząc, na ile zmienia się moje uczestnictwo we Mszy. Nasz hipotetyczny bohater mógłby postawić sobie trzy cele: zbudowanie i pogłębienie własnej motywacji udziału w Eucharystii, poznanie i zrozumienie jej elementów, nauczenie się sposobów radzenia z własnym wnętrzem, np. pokusami czy rozproszeniami. Bez względu na liczbę i rodzaj problemów wszystkie znajdą się na osi Bóg – człowiek – sakrament. W tych trzech przestrzeniach znajdują się recepty na nasze niedomaganie.
BÓG PIERWSZY
Kościół od samego początku, a więc od czasów apostołów, którzy byli świadkami ostatniej wieczerzy – pierwszej Eucharystii – naucza, że jest ona spotkaniem z żywym Jezusem. Nie jest to spotkanie, w którym Bóg narzuca się ze swoją obecnością, tak jak wtedy, gdy spotykamy się z drugim człowiekiem, patrzymy na niego, rozmawiamy z nim i „chłoniemy” tę obecność. W czasie Mszy stajemy się jak uczniowie z Emaus, którzy nie poznali Jezusa w czasie drogi. Stało się to dopiero przy łamaniu chleba.
Kiedy przekraczamy drzwi kościoła, powinniśmy uświadomić sobie, że na to spotkanie zaprasza nas Bóg. Wszyscy ewangeliści upewniają nas o tym w opisach ostatniej wieczerzy. Święty Łukasz przytacza słowa Jezusa, który mówi: „Gorąco pragnąłem spożyć tę Paschę z wami, zanim będę cierpiał” (Łk 22, 15). Papież Franciszek w liście apostolskim o liturgii Desidero desideravi właśnie te słowa uczynił głównym motywem refleksji na temat znaczenia Eucharystii. Msza Święta jest najpierw pragnieniem Boga. Powinniśmy wobec tego ustawić to pragnienie jako filar. Bóg chce się ze mną spotkać. Do mnie należy odpowiedź.
POSTAWA CZŁOWIEKA
Myśl o tym, że Bóg mnie zaprasza, nie może zaniknąć. Zaproszenie to skierowane jest do konkretnego człowieka. Dusza człowieka, który przyjął chrzest, otrzymuje od Boga trzy cnoty, czyli trwałe zdolności umożliwiające osiągnięcie dobra, a więc wiarę, nadzieję i miłość. Są one darowanymi przez Boga środkami pomagającymi nam otworzyć się na Jego obecność. Dlatego, bez względu na to, kim jestem w sensie zewnętrznym, niezależnie od zawodu, wieku, zasobności portfela, stanu zdrowia czy wykształcenia, we wnętrzu powinienem rozwijać wiarę, nadzieję i miłość. Najłatwiej robić to, kiedy jestem w stanie łaski uświęcającej. Swoistego „smaku Boga” mogą doświadczyć tylko ludzie zjednoczeni z Nim przez łaskę, mający czyste serce i uporządkowane wnętrze. Wszyscy powinni uczestniczyć w Eucharystii w stanie łaski uświęcającej. Wtedy zaczynamy widzieć to, co jest niewidzialne. Msza jest zewnętrznym obrzędem, ale najważniejsze jest to, co dzieje się we wnętrzu. Choć nie muszę tego odczuwać, Bóg przychodzi ze swoją łaską. Zmienia mnie. Kiedyś na pewno to zobaczę.
Rozwijanie wiary, nadziei i miłości na co dzień oraz trwanie w stanie łaski uświęcającej jest możliwe przede wszystkim dzięki modlitwie. Codziennej i wytrwałej. Kiedy na Mszy się nudzimy, możemy od razu zapytać, jaka jest nasza codzienna modlitwa. Ona jest zawsze przygotowaniem do Mszy, nawet jeśli nie myślimy o niedzielnej Eucharystii w czasie modlitwy. Kiedy prosimy, dziękujemy, przepraszamy, to już „zbieramy materiał” na Mszę – nasze wewnętrzne ofiary. Nabywamy w ten sposób umiejętność wchodzenia w siebie i łączenia swojego życia z życiem Boga. Dzieje się to przez łaskę Bożą, która działa w modlitwie. Dobrze, jeśli do takiego ćwiczenia wewnętrznego dodamy odrobinę miłosierdzia w postaci jakiejś pokuty albo ofiary. Codzienność daje nam tyle możliwości ku temu.
SŁOWA, GESTY I ZNAKI
Taki człowiek jest gotowy do wzięcia udziału w Eucharystii. Znaczenie tego sakramentu opiera się na ofierze Pana Jezusa. Każda Msza jest zbudowana z dwóch zasadniczych części: liturgii słowa i liturgii eucharystycznej. Na granicy jednej i drugiej znajduje się ofiarowanie. Jest to moment, w którym ksiądz odchodzi od ambony i podchodzi do ołtarza, wypowiadając modlitwę nad chlebem i winem (zazwyczaj w ciszy). W tym czasie ludzie zgromadzeni w kościele śpiewają i składają datki na tzw. tacę. Zewnętrzny datek w postaci ofiary pieniężnej jest znakiem ofiary wewnętrznej. Nasz Marek i każdy obecny w kościele powinien w tym czasie powiedzieć Panu Jezusowi, z czym przychodzi na tę Eucharystię, co chce ofiarować ze swojego życia. W ten sposób składa tę ofiarę razem z Chrystusem, który słyszy, przyjmuje i przemienia człowieka. Takie wejście w liturgię eucharystyczną pozwala na szczere przyjęcie Komunii Świętej i zjednoczenie swojego życia z ofiarą Pana Jezusa.
W czasie Mszy Świętej rozgrywa się to, co działo się od Wielkiego Czwartku do Niedzieli Zmartwychwstania. Zasłonięte jest to pod postacią gestów i znaków. Powinniśmy uczyć się, w jaki sposób pogłębiać rozumienie sakramentu. Oczywistością jest pewna wiedza, którą wynosimy z lat katechizacji. Jeśli jej nie ma, to powinniśmy te braki jak najszybciej nadrobić. Pomogą w tym sensowne książki, których nie brakuje. Kiedy nie wiemy, co wybrać, możemy popytać naszych duszpasterzy albo osób o dobrej formacji religijnej. Podstawą jest Pismo Święte, Katechizm Kościoła Katolickiego, a także dokumenty papieży i soborów. W dobie internetu nie można zapomnieć o różnego rodzaju podcastach i filmikach serwowanych przez katolickich influencerów. Aby tu się nie zgubić, można szukać tylko tych, które są publikowane przez duchownych i świeckich czynnie posługujących w jakimś miejscu kościelnym „w realu”, np. na wydziale teologii, w kościele czy wspólnocie zakonnej.
Sakrament jest przestrzenią sacrum. Spotykamy się z niewypowiedzianym Bogiem, który chce przenikać serca. A jak to robi? Tak jak nas stworzył. A więc przemawia do nas przez słowo Boże, przez słowa kapłana, przez nasze słowa i gesty, przez to, że stoję i klękam, przez to, że patrzę. Przemawia do mojej wyobraźni i pragnień. W czasie Mszy Świętej i ciszy, która w niej się pojawia, a niekiedy też w innych momentach, Bóg dopuszcza we mnie rozproszenia i pokusy. One są jak muchy, za którymi nie powinienem podążać, oddając je spokojnie Panu Jezusowi. Bez zmagania z nimi człowiek nie jest w stanie ukształtować się wewnętrznie. Bywa, że zniechęcamy się pod wpływem takich rozproszeń czy pokus, obwiniając Boga o bezczynność. Aby wykluczyć tu nasze niedbalstwo jako powód rozproszeń, warto przeczytać Ewangelię z dnia, „zaczepić się” wyobraźnią o to, co robi w danej scenie Pan Jezus. Wyobraźnia, która jest w stanie „zobaczyć” Jezusa, to prawdziwy skarb. Warto o nią zadbać, tak jak o dobry udział w Mszy.