Dlaczego środowiska kościelne, które powinny być symbolem jedności i pojednania, wybierają podsycanie podziałów?

W Księdze Przysłów czytamy: „Kto uwalnia łotra i kto skazuje niewinnych: Pan do obu czuje odrazę” (Prz 17, 15). A jednak w czasach, gdy lincze publiczne i polityczne ofiary stają się normą, mało kto przejmuje się tą przestrogą. Prawda przestała być fundamentem procesów, ustępując miejsca potrzebie złożenia ofiary na ołtarzu medialnego widowiska.
Żyjemy w epoce, w której opinia publiczna wydaje wyroki szybciej niż sędziowie, a ci zbyt często ulegają presji mas. To, co powinno być przestrzenią sprawiedliwości, zmienia się w spektakl, gdzie prawda traci znaczenie, a najważniejsze staje się znalezienie kozła ofiarnego, który zaspokoi zbiorową wściekłość. Co gorsza, ta logika przenika do instytucji Kościoła, który zamiast stawiać opór, zdaje się uczestniczyć w tym procederze. Kościół, który powinien być ostoją sprawiedliwości i miłosierdzia, sam wystawia na ofiarę hierarchów czy świeckich. Wystarczy kilka artykułów w mediach, odpowiednie nagłośnienie, by odesłać na boczne tory na kilka lat każdego wiernego, który jest komuś niewygodny. Nie chodzi tu o rzetelne procesy, ale o wyroki wydane na długo przed rozpoczęciem jakichkolwiek procedur.
Najbardziej groteskowe jest to, że wyroki nie wynikają z potrzeby sprawiedliwości, lecz z chęci przypodobania się danym wpływowym środowiskom. Nagonki uciszają głos oskarżonych, a sprawiedliwe procesy ustępują miejsca publicznym egzekucjom. Najbardziej niepokojące jest to, że nikt nie wie, dlaczego tak się dzieje. Dlaczego środowiska kościelne, które powinny być symbolem jedności i pojednania, wybierają drogę podsycania podziałów? Czasami wydaje się, że instytucja świadomie osłabia samą siebie. W czasach, gdy przyszłość Kościoła instytucjonalnego w debacie publicznej stoi pod znakiem zapytania, zamiast budować jedność, pogłębia się podziały i sieje niezgodę.
Najtragiczniejsze jest jednak to, że logika linczu na tym się nie kończy. Dziś ofiarami są jedni, jutro może to być każdy. Spektakl publicznego upokorzenia zawsze potrzebuje nowych ofiar. A gdy w przyszłości nadejdzie czas rozliczeń, ktoś przypomni, że ludzie Kościoła nie stanęli w obronie prawdy, lecz dołączyli do polowania. Wtedy, gdy będzie już za późno, zapytamy: jak to możliwe, że nikt nie podniósł głosu?