To, że jesteśmy blisko miejsca narodzenia Jezusa, daje nam siłę i nadzieję, żeby wytrwać. - mówi Rony Tabash, katolik z Betlejem, właściciel sklepu z dewocjonaliami obok bazyliki Narodzenia Pańskiego, w rozmowie z Barbarą Stefańską
Jak jest dzisiaj w Betlejem?
Zazwyczaj w tym czasie przybywa tutaj mnóstwo ludzi, dużo się dzieje, panuje świąteczna atmosfera. A teraz Betlejem przypomina pustynię – czegoś takiego nigdy nie widziałem. W tym roku nie będzie choinki, iluminacji ani świętowania na ulicach. Miasto wygląda bardzo smutno. W czasie Mszy bożonarodzeniowej będziemy modlić się o przyszłość Betlejem i całej Ziemi Świętej.
Kiedy dziś wszedłem do miejsca, gdzie narodził się Pan Jezus, nie zobaczyłem nikogo. To budzi strach, to nie jest normalne. Wcześniej przyjeżdżało tu mnóstwo ludzi! Samych Polaków mieliśmy codziennie po 12–14 grup. A teraz wchodzisz do bazyliki Narodzenia i nie ma żadnego człowieka.
Ale Msza Święta w noc Bożego Narodzenia odbędzie się jak zawsze?
Jesteśmy o tym przekonani. Jak co roku łaciński patriarcha Jerozolimy ma przybyć tu 24 grudnia. Starą drogą betlejemską przejdzie pieszo do bazyliki Narodzenia Pańskiego. W środku nocy odprawi Mszę Świętą i przeniesie w procesji figurkę Dzieciątka Jezus do żłóbka.
Nie wiemy jeszcze, czy ludzie z okolicy i całej Ziemi Świętej będą mogli przyjechać do Betlejem, bo miasto jest zamknięte ze wszystkich stron. Trudno mi powiedzieć, co będzie się działo. Żyjemy z dnia na dzień.
Jak sobie radzicie w tej sytuacji?
To miejsce, którego byt zależy od pielgrzymów i turystów. Aż 80 proc. mieszkańców Betlejem z tego żyje. Nasza rodzina ma sklep z pamiątkami tuż obok miejsca, w którym narodził się Jezus. Nativity Store założył mój dziadek, potem prowadził ojciec, a teraz trzecie pokolenie, czyli ja i mój brat.
Jesteśmy bardzo zmęczeni. Dopiero rok temu skończyła się pandemia, która spowodowała zatrzymanie ruchu pielgrzymkowego. Staraliśmy się wtedy nie tracić nadziei. Potem na jakiś czas sytuacja się poprawiła. A teraz znowu nie ma pielgrzymów ani turystów. Od dwóch miesięcy nie mieliśmy żadnego klienta, a przecież trzeba wszystko utrzymać.
I wciąż czekacie?
Mój ojciec i ja codziennie idziemy do sklepu i otwieramy go. Wiemy, że nie ma pielgrzymów, ale to jest część naszej historii. Nie chcemy też stracić nadziei, dlatego codziennie wchodzimy do sklepu. To lepsze niż pozostanie w domu. Poza tym jest to miejsce, w którym jesteśmy u siebie, plac Żłóbka jest częścią naszego serca. Wszystkie uroczystości skupiają się w Betlejem wokół placu Żłóbka. W tej więc okolicy – koło bazyliki, na placu, w sklepie – zazwyczaj spędzaliśmy z rodziną święta. Nie wiem, jak będzie teraz. Na pewno będziemy uczestniczyć we Mszy bożonarodzeniowej.
Skąd czerpiecie nadzieję w tych dniach?
To, że jesteśmy bardzo blisko miejsca narodzenia Jezusa, daje nam siłę i nadzieję, żeby wytrwać. Wiemy, że sytuacja jest ciężka, ale kochamy to miejsce, chcemy tu zostać. Także wy, Polacy, jesteście częścią tego miejsca, bo wszyscy narodziliśmy się tu, gdzie narodził się Jezus. My jesteśmy jakby strażnikami strzegącymi placu Żłóbka.
Wielu Polaków kontaktuje się ze mną i pyta: „Rony, jak się masz? Jak twoja rodzina?”. To także daje nam siłę i nadzieję, że nie jesteśmy sami, że ktoś o nas myśli. Dlatego zawsze mówię: kochamy Polaków, kochamy Polskę. Czekam na moment, kiedy zobaczę pierwszą polską grupę przybywającą na plac. To byłby najlepszy prezent na święta.
Oby to było jak najszybciej…
Chcę z tego miejsca życzyć wszystkim Polakom wesołych świąt. I prosić o modlitwę za nas, szczególnie za nasze dzieci, dzieci z Betlejem. Musimy skupić się na naszej przyszłości, na przyszłości dzieci z Betlejem. Dlatego potrzebujemy dużo modlitwy za nie.