„Armia przyszłości to armia pancerna” – pisał w 1941 r. gen. Stanisław Maczek do naczelnego wodza gen. Władysława Sikorskiego, apelując o powołanie w Polskich Siłach Zbrojnych nowoczesnej jednostki pancernej.

Odjazd czołgu Cromwell VII szwadronu sztabowego.
Od lewej: gen. Stanisław Maczek, rtm. Tadeusz Wysocki
Generał Maczek marzył o pancerno-motorowym korpusie. Skończyło się na dywizji, bo na większą jednostkę nie chcieli się zgodzić alianci. Nie dysponowali dostateczną liczbą czołgów nawet dla własnych oddziałów.
Organizacja dywizji trwała dwa lata, a jej trzon stanowili żołnierze i kadra z 10. Brygady Kawalerii Pancernej, wsławionej w bojach w Polsce w 1939 r. i rok później we Francji. Latem 1944 r. dywizja liczyła ponad 15 tys. świetnie przeszkolonych żołnierzy, dysponujących prawie 400 czołgami i ponad 4 tys. pojazdów mechanicznych. Takiej formacji jeszcze w wojsku polskim nie było! „Przez pięć lat wojny nie załamaliśmy się i nie złożyliśmy broni – pisał w rozkazie gen. Maczek. – (…) idąc do pierwszej bitwy, będziemy żądali rachunku za pięć lat tej wojny. Za Warszawę, za Kutno, za Westerplatte i za setki tysięcy bezbronnych ofiar. Zażądamy rachunku za każde polskie życie, które zabrali Niemcy. Nie znaczy to jednak, że macie stosować barbarzyńskie sposoby walki, bijcie się twardo, ale po rycersku”. Szlak bojowy dywizji rozpoczął się na plażach Normandii w dniu, w którym w Warszawie wybuchło powstanie.
KOCIOŁ FALAISE
Dywizja Maczka została skierowana w okolice francuskiego Falaise, gdzie toczyła się jedna z najkrwawszych bitew pancernych II wojny światowej. Polakom postawiono kluczowe dla powodzenia bitwy zadanie. Mieli uderzyć od wschodu i zamknąć niemieckie dywizje SS w kotle walk. Zdobywając Chambois i okoliczne wzgórza 259 i 252 oraz wzgórze Montormel, zwane „maczugą”, Polacy wykonali zadanie. Jak obrazowo ujął to gen. Maczek, jego żołnierze stali się „korkiem w butelce”, w której zamknięci zostali Niemcy. Walki trwały prawie dwa tygodnie. „To było piekło – opowiadał w 2019 r. na spotkaniu z polskimi harcerzami pod Montormel nieżyjący już kpt. Edmund Semrau. – Cztery doby byliśmy bez snu! Pod ostrzałem! Nie ugięliśmy się! W głowach mieliśmy pamięć o naszych rodzinach i bliskich, którzy krwawią na barykadach Warszawy. To pomagało trwać”.
Po Falaise zaczął się marsz dywizji przez zachodnią Europę. Do rangi symbolu urosło wyzwolenie Abbeville. Pięć lat wcześniej to właśnie tu sztabowcy francuscy i brytyjscy podjęli brzemienną w skutki decyzję, że nie ruszą z odsieczą dla walczącej w osamotnieniu Polski. To kosztowało Europę i świat 60 mln ofiar najstraszliwszej z wojen.
SZLAK WOLNOŚCI
Dywizja ruszyła przez Francję, Belgię i Holandię. Żołnierze wyzwalali Ypres, Tielt, Gandawę, Lokeren, Saint Nikolas, Axel. Nie przegrali żadnej bitwy, pamiętając o maksymie swego dowódcy: „Żołnierz polski walczy o wolność wielu narodów, ale umiera tylko dla Polski”. W końcu października 1944 r. dotarli do Bredy. Maczek po raz kolejny udowodnił, że posiada niezwykły kunszt dowódczy. Nie bez powodu pisano o nim jeszcze przed wojną, że „gdy spojrzy na mapę, gdy oceni położenie własne i przeciwnika, od razu ma trafną koncepcję rozegrania boju”. Pancerniakom udało się nie tylko szybko wyzwolić miasto, bez większych strat, ale przede wszystkim ocalić ludność cywilną i bezcenne zabytki. W całej Bredzie pojawiły się napisy w języku polskim „Dziękujemy wam, Polacy”. A 11 listopada władze miasta przyznały generałowi i jego podkomendnym honorowe obywatelstwo.
Po Bredzie przyszły krwawe walki przy forsowaniu kanału Kusten na granicy holendersko-niemieckiej, a potem pogoń za wrogiem. Wiodła ona przez Oberlangen, gdzie 12 kwietnia 1945 r. polscy żołnierze wyzwolili obóz jeniecki, w którym Niemcy więzili kobiety walczące w powstaniu warszawskim. Trzy tygodnie później pancerniacy zakończyli szlak bojowy w bazie morskiej w Wilhelmshaven, gdzie skapitulowała niemiecka Kriegsmarine. Symbolem stało się wręczenie gen. Maczkowi polskiego godła, które Niemcy zrabowali podczas walk o Gdynię i trzymali w swej bazie jako trofeum wojenne.
NIEPOTRZEBNI
Maczek i jego żołnierze stali się bohaterami dla mieszkańców wyzwalanych ziem. Niestety, wdzięczności nie okazali im alianci, którzy w Jałcie zasiedli do rozmów ze Stalinem, oddając powojenną Polskę w sowiecką niewolę. Generał i większość jego podkomendnych zmuszeni byli pozostać na emigracji. Wielu osiedliło się w gościnnej Holandii. W 1946 r. kontrolowany przez Sowietów rząd w Warszawie pozbawił gen. Maczka polskiego obywatelstwa. „Nie przyjmowałem do wiadomości absurdów – wspominał po latach generał. – Ktoś ma prawo zabrać mi miano Polaka? Paranoja!”. Aby utrzymać rodzinę, został robotnikiem fabrycznym, a później barmanem w pubie w Edynburgu. Wyzwoliciel zachodniej Europy, dowódca, który nie przegrał żadnej bitwy i był postrachem dla Niemców, zmuszony był co wieczór nalewać piwo ku uciesze szkockich bywalców lokalu. Ci z jego podkomendnych, którzy powrócili do Polski, przeżyli piekło. Jednym z nich był płk Franciszek Skibiński. Został aresztowany i w pokazowym procesie skazany na dożywotnie więzienie. Wyszedł z niego dopiero w 1956 r., gdy kończył się najgorszy czas terroru komunistycznego.
Generał Maczek nie stracił nadziei na odzyskanie przez Polskę niepodległości. „Niech pan generał trwa jak najdłużej. Jak opoka” – usłyszał od Jana Pawła II na spotkaniu w Rzymie w 1986 r. I doczekał, choć ze względów zdrowotnych nigdy już ojczyzny nie odwiedził. Zmarł w 1994 r. w wieku 102 lat. Zgodnie ze swoją wolą spoczął wśród swoich pancerniaków na cmentarzu wojennym w Bredzie. Przy jego grobie co roku meldowali się ostatni podkomendni. Ale i oni dołączyli do swego generała, którego nazywali pieszczotliwie „bacą”. Bo – jak wspominali – wspaniale umiał troszczyć się o swoją „trzodę”.

Co? Gdzie? Kiedy?



