Cud wyzwolenia KL Dachau to nie tylko faktyczne przejęcie go przez żołnierzy amerykańskich. To także cud wyzwolenia wielu więźniów od nienawiści do obozowych oprawców.

KL Dachau stanowił centrum eksperymentów pseudomedycznych. Więźniów celowo zarażano malarią, wychładzano, pojono wodą morską, a w komorach ciśnieniowych sprawdzano wytrzymałość ich organizmu na duże wysokości. W listopadzie 1942 r. za eksperymenty z sepsą i ropowicą odpowiadał SS-Sturmbannfuehrer Heinrich Schuetz. Pierwszą grupę, którą skierowano do eksperymentu, stanowili Żydzi. Z sześciu doświadczenie przeżył jeden. Druga grupa składała się z zawodowych przestępców. Z dziesięciu testowanych zmarło ośmiu. Do trzeciej i czwartej grupy wybrano księży, w większości polskich. Jednym z nich był kleryk z seminarium duchownego we Włocławku Kazimierz Majdański, późniejszy biskup i założyciel Instytutu Studiów nad Rodziną w Łomiankach.
DOŚWIADCZENIA Z FLEGMONĄ
„Wieczorem zaprowadzono nas do jakiejś obozowej izby, gdzie urządzono losowanie – wspominał bp Majdański w jednym z wywiadów. – Wylosowałem numer 18b, zupełnie nie wiedząc, co on oznacza. Zostałem poddany doświadczeniu z tzw. sztuczną ropowicą, inaczej sztuczną flegmoną. Była to choroba dziesiątkująca nie tylko więźniów obozów koncentracyjnych, ale także żołnierzy armii niemieckiej, więc nazistowscy medycy chcieli dowiedzieć się, jak ją skutecznie leczyć. Ropowica mogła doprowadzić do gangreny, sepsy i oczywiście również do śmierci. Wstrzyknięto mi ją w prawe udo. Wcześniej pobrano ją od jakiegoś chorego”.
Po zastrzyku kleryk Majdański został skierowany na oddział sepsy, znajdujący się w bloku nr 1. Część uczestników doświadczenia zmarła w ciągu pierwszych 48 godzin. Ci, którzy wciąż żyli, zakwalifikowali się do leczenia. Więźniowie, którzy wylosowali numer z literą „a”, odbyli terapię alopatyczną. Otrzymali Tibatin, sulfonamid, który zwalcza zakażenie. Ci, którzy znaleźli się w grupie „b”, mieli mniej szczęścia. Mieli być leczeni tylko biochemicznie, a środki biochemiczne uznawane były już przed wojną za nieskuteczne. Przyszły biskup rankiem po wstrzyknięciu flegmony był już tak osłabiony, że nie mógł usiąść. „Ropowica się rozwija” – odnotował odpowiedzialny za eksperyment dr Schuetz.
Więźniowie z grupy alumna Majdańskiego dostają tabletki. Pielęgniarze podają im je co cztery godziny, mierzą temperaturę, pobierają krew do badania, a wyniki zapisują na kartach pacjenta zamocowanych na szpitalnych łóżkach. Zapiski te wnikliwie analizuje Schuetz. Podchodzi do pacjentów, zadaje pytania pielęgniarzom, dyktuje bardzo dokładne raporty. Nie interesuje się losem zakażonych, nie ratuje ich życia, a oni konają powoli, w nieludzkich cierpieniach.
Na bloku doświadczalnym jako pielęgniarze pracują niemieccy więźniowie polityczni, głównie komuniści i socjaldemokraci. Ich przełożonym jest Hermann Stoehr, nazwany później Aniołem z Dachau. „Zawsze bezpośredni, zawsze zatroskany, prawdziwy pielęgniarz, choć z zawodu był ponoć rzemieślnikiem” – wspominał po latach bp Majdański. Heini, bo tak go wszyscy nazywali, dużo pytał i nie robił – jak inni – złośliwych uwag pod adresem księży. Nie obnosił się przed nimi ze swoim ateizmem. Biskup zapamiętał jego ciepły uśmiech, z którym pielęgniarz wybudzał go po bolesnych operacjach. „W nieludzkim obozowym królestwie zła był jak kojący ból dotyk matki” – podkreślał hierarcha, wspominając tamten czas. Heini zdradził klerykowi, że spróbuje go uratować, jednocześnie zobowiązując do zachowania ścisłej tajemnicy. Wyjaśnił Polakowi, że grozi mu zakażenie krwi, czyli sepsa, a od tej, w warunkach obozu i procedury eksperymentu, od śmierci dzielić go będzie bardzo cienka linia. Stoehr po kryjomu podał przyszłemu biskupowi serię zastrzyków, które ocaliły mu życie. A 29 kwietnia 1945 r. kleryk Majdański wraz z tysiącami współwięźniów powitał amerykańskich wyzwolicieli.
PROCES OPRAWCY
Dopiero 30 lat po zakończeniu wojny, 15 października 1975 r., przed sądem krajowym w Monachium rozpoczął się proces Heinricha Schuetza. Przebieg postępowania relacjonowały największe niemieckie tytuły prasowe. Prokuratura poinformowała, że ofiarami padli głównie polscy księża. Wyrok zapadł pod koniec listopada. Były lekarz SS został skazany na dziesięć lat więzienia, jednak nigdy do niego nie trafił. Znajomi lekarze zaświadczyli, że jest niezdolny do odbycia kary. Twierdzili, że rozwija się u niego choroba Parkinsona i cierpi na depresję.
Jednym z najważniejszych świadków oskarżenia w procesie Schuetza był ordynariusz ówczesnej diecezji szczecińsko-kamieńskiej bp Kazimierz Majdański. Po przesłuchaniu nie zszedł z mównicy, ponieważ chciał dać oświadczenie. Oznajmił, że już przed laty wybaczył Schuetzowi i innym swoim oprawcom, po czym podszedł do ławy oskarżonych i wyciągnął rękę do człowieka, który w 1942 r. z premedytacją potraktował go jak królika doświadczalnego. Później tak opisał tamtą chwilę w swoich wspomnieniach: „Doktor Schuetz nie chciał puścić ze swych dłoni mojej prawicy, gdy mu na sali sądowej powiedziałem: «Przecież możemy spojrzeć sobie w oczy!». I szeptał: «Musiałem. Ale czyniłem mniej, niż musiałem…». Czy zbrodniarz nie należy do najbiedniejszych istot, jakie nosi ta ziemia?”.
Biskup Majdański odszedł do Domu Ojca 29 kwietnia 2007 r., w 62. rocznicę cudownego wyzwolenia KL Dachau. Do końca życia modlił się za swojego niewierzącego Anioła z Dachau i był wielkim orędownikiem pojednania.