Mniej bycia na każde zawołanie dzieci znaczy więcej wdzięczności za to, co dostają.

Czasem mniej znaczy więcej, a lepsze jest wrogiem dobrego. Zdarza się, że w jakimś obszarze angażujemy się tak mocno i tak bardzo się staramy, że na końcu efekt jest kiepski i zupełnie inny od tego, co chcieliśmy osiągnąć. Można przekombinować albo – jak mówią piłkarze – zakiwać się na śmierć, nie na boisku, lecz we własnym domu.
Rozmawiałam ostatnio z moją koleżanką, mamą trojga nastolatków, która żaliła się, że jest totalnie wypalona i przytłoczona macierzyństwem, czuje się samotna i pozostawiona przez męża bez żadnego wsparcia, a przy tym widzi, że jej wieloletnie stawanie na głowie, by zapewnić dzieciom optymalne warunki, nie przynosi spodziewanych efektów. Synowie i córka nie doceniają jej starań, przeciwnie – są coraz bardziej roszczeniowi i wymagający, nie chcą angażować się w jakikolwiek sposób w obowiązki domowe, a do niej odnoszą się bez szacunku, traktując jak służącą.
Tak się składa, że znamy się od lat i na przestrzeni długiego czasu mogłam obserwować, jak ta troskliwa, nieustannie zapracowana mama poświęcała swoje życie, aby wymościć wygodne gniazdko dla swoich dzieci. Zaspokajała wszelkie potrzeby i większość zachcianek, nie wymagała przesadnie, nie „goniła” do pracy w domu, bo i tak mają mnóstwo nauki i zajęcia dodatkowe, muszą się przecież rozwijać. Sprawy dzieci były zawsze na pierwszym miejscu i właśnie wokół nich toczyła się większość naszych rozmów. Jej mąż, który nie do końca zgadzał się z tą polityką, został skutecznie zepchnięty do narożnika i wycofał się, ograniczając do minimum swój udział w wychowaniu i liczbę potencjalnych punktów zapalnych. Aż przyszło przebudzenie i refleksja, że przeinwestowała. I że faktycznie czasem mniej znaczy więcej.
Mniej uwagi i czasu dla dzieci znaczy więcej dla siebie i dla najważniejszej relacji – tej z mężem. Mniej wyręczania i chronienia dzieci przed pracą i wysiłkiem znaczy więcej możliwości nabywania kompetencji potrzebnych w życiu i doceniania pracy innych. Mniej bycia na każde zawołanie i wyrabiania dwustu procent rodzicielskiej normy, żeby zapewnić dzieciom absolutnie wszystko – to więcej wdzięczności za to, co dostają. Nie namawiam absolutnie do zaniedbywania dzieci czy nagminnego ignorowania ich potrzeb. Czasem jednak dając im mniej, faktycznie dajemy więcej, niż się nam wydaje.