Kiedy piszę te słowa w poniedziałkowy ranek, nie jestem pewien, czy to już finał.

Rafał Trzaskowski nie był pierwszym, który doznał zmiany wyniku wyborów na własnej skórze w ciągu kilku godzin. W 1995 r. spotkało to Lecha Wałęsę. Był za to pierwszym, który uznał się pochopnie za prezydenta, wiedząc, że nawet dwa exit polle nie gwarantują ostatecznego zwycięstwa. Różnica była zbyt mała.
Od tygodni krążyły pogłoski o „trzeciej turze”. Czyli o tym, że politycy obecnej koalicji, a tak naprawdę premier Donald Tusk, będą szukali drogi, aby nie uznać ewentualnego zwycięstwa kandydata popieranego przez PiS. W teorii można szukać pretekstów do podważenia tych wyborów, choć nie znamy odpowiedniej procedury, zwłaszcza gdy koalicja nie uznaje Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego, uprawnionej na podstawie Kodeksu wyborczego do rozpatrywania wyborczych protestów. Więc niby mamy pustkę prawną. Ale czy Tusk, który dowiódł, że literę prawa traktuje jak ciasto do dowolnego ugniatania, nie oznajmi: „Uroczyście unieważniam te wyniki”, tak jak „unieważnił” referendum zarządzone przy okazji wyborów parlamentarnych 2023 r.?
Przy czym myślę też o mniej drastycznych reakcjach, typu decyzja o faktycznym bojkotowaniu nowego prezydenta. Zanim zadamy Karolowi Nawrockiemu pytanie, jak zamierza się dogadać z połową Polski, która jest, często bardzo gwałtownie, przeciw niemu, spytajmy o realizm obozu rządowego. Przecież stawka na faktyczną delegalizację „populistów” wydaje się oficjalnym kursem Unii Europejskiej. Na ile Tusk z Trzaskowskim poczują się nim związani?
BÓJ O WSZYSTKO
To był bój o wszystko, starcie dwóch różnych wizji Polski i miejsca Polski w Europie. Ale był to bój dwóch zawodników, z których jeden miał co najmniej jedną rękę związaną do tyłu – stąd zresztą strach zwolenników prawicy, gdy trzeba się było przyznawać dla sondaży do swoich preferencji. Elementem tej kampanii były aresztowania lub próby aresztowań posłów PiS. I pozbawienie tej partii funduszów wyborczych, wbrew orzeczeniu Sądu Najwyższego (do tego służyło nieuznawanie jednej z jego izb). I takie pomniejsze szykany, jak intensywna kontrola Najwyższej Izby Kontroli w Instytucie Pamięci Narodowej, czyli szukanie haków na Nawrockiego przez prezesa Mariana Banasia, sprowadzonego do roli podnóżka obecnej władzy.
Rozliczne debaty nadały kampanii charakteru starcia programów. Ale w ostatnim tygodniu była to wojna czysto personalna. Zgodnie z zapowiedzią Tuska z wieczoru kończącego pierwszą turę: „Ani kroku wstecz”. Przy tej okazji premier przesłonił tak naprawdę Trzaskowskiego.
Można się oczywiście zastanawiać, czy PiS, stawiając na człowieka spoza partyjnej polityki, nie wystawił się na ryzyko. Jego życiorys okazał się nieprześwietlony, niesprawdzony choćby przez wybory niższego szczebla. Liderzy PiS nie spodziewali się komplikacji związanych z nabyciem przez Nawrockiego kawalerki ani opowieści o jego udziale w kibicowskich ustawkach, ani najpoważniejszego, wciąż niepotwierdzonego, zarzutu związanego z czasem, kiedy prezes IPN był hotelowym ochroniarzem.
Tyle że aby wszystkie te epizody z życia kandydata wykorzystać w kampanii, obficie korzystano z siły państwa. Zapewne wywlekanie na światło dzienne kolejnych faktów związanych z kawalerką nie byłoby możliwe bez użycia materiałów pozostających w dyspozycji służb specjalnych. Z kolei w przypadku tezy, że Nawrocki sprowadzał gościom hotelowym panienki do pokoju, Tusk zdecydował się osobiście stawiać zarzuty, przy okazji je ośmieszając (freakfighter Jacek Murański jako domniemane źródło). Teza o związkach z przestępcami służyła do wytworzenia atmosfery hejtu. Zwolennicy Trzaskowskiego kupili ją bez zastrzeżeń. Zarazem zmasowana skala tych oskarżeń wywołała wrażenie przesady, nagonki animowanej przez państwo. W ostatnim tygodniu rządowa TVP nadawała serial „Furioza” o groźnych kibolach – pomimo protestów reżysera, że nie nakręcił go dla wspierania kampanii politycznej.
POCZĄTEK I KONIEC
Dowiedzieliśmy się już z pierwszej tury, że Polska jest nachylona w kierunku antyrządowym, a także, pomijając zbuntowanego lewicowca Adriana Zandberga, że ta fala ma przeważnie naturę konserwatywną i eurosceptyczną. Kandydaci o tej barwie dostali łącznie ponad 52 proc. Oczywiście spór o relacje z UE nie był jedynym ważnym. Znamienne, że Nawrockiego poparła większość mężczyzn, Trzaskowskiego – większość kobiet.
Przez chwilę wydawało się, że ta większość jest czysto potencjalna. Zapraszając na piwo kandydata Konfederacji Sławomira Mentzena, Radosław Sikorski zdołał na chwilę skłócić dwie główne partie prawicowej opozycji. A jednak poczucie wspólnego zagrożenia przez ewentualność „domknięcia układu” (wielką pracę wykonał tu wicemarszałek z Konfederacji Krzysztof Bosak) spowodowało na koniec skupienie się prawicy wokół kandydata opozycyjnego. Sprzyjały temu poglądy Nawrockiego, w niektórych sprawach nachylonego ku Konfederacji. I jego wielka praca w monstrualnie długiej kampanii. Nawrocki z jej początku i ten obecny – to dwaj różni ludzie.
Jeśli koalicja rządząca nie znajdzie sposobu, aby jakoś utrącić Nawrockiego, będzie przez najbliższe przeszło dwa lata zwalać na niego swoje niepowodzenia. Z pewnością nie będzie mogła ze względu na jego weta przeforsować zmian ustrojowych, skądinąd niekonstytucyjnych. Nie będzie większości dla obalenia obecnego Trybunału Konstytucyjnego czy dla czystki wymierzonej w tzw. neosędziów. Trwać więc będzie stan prawnej anarchii opartej na nieuznawaniu niektórych przepisów i instytucji. Co do polityki społeczno-gospodarczej, blokowały ją raczej chroniczny brak budżetowych pieniędzy i sprzeczności wewnątrz koalicji niż weta Andrzeja Dudy. Ale będzie się mówić, że blokuje prezydent.
Z kolei czy Nawrocki znajdzie dość siły, aby zrobić tej koalicji poważniejszy kłopot? Zapowiadał jej „poganianie”. Tacy jego wrogowie, jak prof. Antoni Dudek, ostrzegali rządzących, że będzie próbował zastąpić tę większość jakąś inną, być może sprowokować przedterminowe wybory. Możliwe, że zabraknie mu siły i politycznego doświadczenia, nie mówiąc o formalnych uprawnieniach.
LOS DEMIURGA
Druga prezydencka porażka to prawdopodobny początek końca kariery Trzaskowskiego. Pytanie jednak o los prawdziwego demiurga, czyli Tuska. Z jednej strony wraz z Trzaskowskim próbował on wychodzić naprzeciw niektórym obawom przesuwającego się w prawo polskiego społeczeństwa. Ale czynił to za cenę kłamstw: że Unia nie uznaje już Zielonego Ładu za swoją politykę czy że Polska będzie mogła nie implementować paktu migracyjnego. Unia wstrzymała tu swoją aktywność do zakończenia polskich wyborów, ale teraz jeśli ten rząd będzie próbował realizować brukselsko-berlińską agendę, zetrze się z nowym prezydentem.
Zarazem ten wynik to czerwona kartka zarówno dla społeczno-gospodarczej aktywności, czy raczej bezruchu, obecnego rządu, jak i dla konceptu Tuska, że można te braki przesłonić „rozliczeniami PiS” (czytaj: represjami). Wiele wskazuje na to, że to droga do przegrania wyborów parlamentarnych w 2027 r. – na rzecz koalicji PiS–Konfederacja. A na ile sam Tusk zostanie rozliczony ze swoich błędów? Rzecz w tym, że w Koalicji Obywatelskiej nie widać dla niego żadnej personalnej alternatywy. Dbał o to przez lata.
W ŚRODKU ZAGROŻEŃ
To zarazem kolejny triumf Jarosława Kaczyńskiego, który tym samym kreuje (licząc wraz z Wałęsą) czwartego z kolei prezydenta. Tyle że odnotowując to, warto spytać, czy Kaczyński zdoła doprowadzić do współpracy z Konfederacją w 2027 r. Bo tej formacji ze sceny politycznej już wyprzeć się nie da. Jeśli duopol PO–PiS zaczął trzeszczeć, to na razie bardziej po prawej stronie – patrz: świetny wynik Mentzena.
Jest też pytanie, czy Polska wytrzyma powtarzające się potężne starcia między rządem centrolewicowej koalicji i ośrodkiem prezydenckim wspieranym przez opozycję. Znajdujemy się w środku fundamentalnych zagrożeń geopolitycznych, przede wszystkim związanych z drapieżną polityką Rosji. W tej akurat sprawie żadna ze stron nie przedstawia przekonujących zabezpieczeń. Nie jest nim naiwna stawka na bardziej scentralizowaną Unię. Bezrefleksyjny euroentuzjazm został właśnie odrzucony przez Polaków. Ale nie jest nim także równie naiwna wiara w dobre chęci prezydenta USA Donalda Trumpa, głoszona przez Nawrockiego i PiS.