Jezus w wersji Janowej wydaje się stosować niemal sokratejską metodę majeutyczną (rodzenia prawdy). Choć nie zadaje pytań, jako wprawny nauczyciel punktuje stale niezrozumienie słuchaczy.

komentarze Bractwa Słowa Bożego,
autor: dr hab. Anna Rambiert-Kwaśniewska
Pierwsze czytanie: Dn 3, 14-20. 91-92. 95
Żar rozszalałego ognia
Choć historyczność wrzucenia żydowskich młodzieńców do rozpalonego siedmiokrotnie mocniej niż zwykle pieca bywa kwestionowana, nie sposób odmówić jej siły wyrazu, którą podkreśla nawet wspomniana symboliczna siódemka. Gdyby wierzyć chronologii księgi, wydarzenie miałoby mieć miejsce po roku 597 przed Chr., po pierwszej deportacji Żydów do Babilonu, w której wywiedziono z Judy również Szadraka, Meszaka i Abed-Nego, choć komentatorzy chętniej umieszczają je w kontekście hellenistycznym. Młodzieńcy, którzy szybko zaskarbili sobie przychylność babilońskiego króla, postanowili porzucić cały komfort miejskiego życia w obliczu jednej groźby – bałwochwalstwa. Co zaskakuje, dali królowi do zrozumienia, że nie ulegliby pokusie oddania czci posągowi człowieka, nawet gdyby Bóg postanowił ich nie ocalać. Ich niezachwiana wiara w słuszność własnego postępowania doprowadziła młodzieńców do najbardziej radykalnej decyzji – postawienia na szali własnego życia doczesnego, ponieważ wiedzieli, że niepodjęcie ryzyka groziłoby o wiele gorszym rodzajem śmierci. Ich radykalizm został nagrodzony anielską interwencją, zaś niezachwiana postawa wprawiła samego Nabuchodonozora w tak wielkie zdumienie, że nie śmiał już konkurować z Bogiem Izraela.
Psalm responsoryjny: Dn 3, 52-56
Żar szczerej modlitwy
Śpiew jest z pewnością jedną z najbardziej zaskakujących czynności, jaką wykonywać może człowiek w obliczu śmierci. Tymczasem okazuje się, że właśnie on niósł żołnierzy na placach boju czy męczenników na arenach świata, zdolny jest bowiem wyrazić, czy to rozjątrzyć, czy rozżarzyć wszystko – smutek, żal, miłość, odwagę, szczęście. Pieśń młodzieńców, którzy trawieni przez ogień powinni cierpieć katusze, z pewnością wywarł na widzach piorunujące wrażenie. Z ognia dochodziła bowiem nie pieśń skargi konających, ale wielki hymn pochwalny ku czci Boga, który ocala. Jej słowa musiałyby brzmieć w uszach Babilończyków zadziwiająco. Przecież wrzuceni do pieca ludzie dopiero co utracili swój dom, być może również swoją świątynię (o ile wydarzenie miało miejsce po 586 r.), cały swój kraj, a tymczasem wznosili hymn ku wszechmocnemu Bogu zasiadającemu w przybytku chwały, na tronie królestwa, ku Bogu, który zapewnia ciągłość trwania narodu. Jakże to możliwe? Tylko w obliczu niezachwianej pewności, że Bóg nie odstąpi od swojego przymierza i nagrodzi wierność tych, którzy Go wzywają.
Ewangelia: J 8,31-42
Żar odrzuconej miłości
Po polemice z faryzeuszami (J 8,21-29) przyszedł czas na niezwykłą dysputę z innymi Żydami. Jezus w wersji Janowej wydaje się stosować niemal sokratejską metodę majeutyczną (rodzenia prawdy). Choć nie zadaje pytań, jako wprawny nauczyciel punktuje stale niezrozumienie słuchaczy. Po pierwsze, Żydzi przekonani są co do własnej wewnętrznej wolności, ponieważ nigdy jako naród nie kłaniali się wobec innych imperiów i bóstw, tymczasem Jezus wykazuje im niezrozumienie ich sytuacji duchowej – są bowiem niewolnikami grzechu; po drugie, Żydzi twierdzą, że są potomstwem Abrahama, tymczasem Jezus dowodzi, że są dziećmi tego herosa wiary jedynie z ciała, ale już nie z ducha; po trzecie, łapiąc się ostatniej deski ratunku w niekorzystnej polemice, Żydzi powołują się na swoje Boże przysposobienie - jako naród wybrany są przecież dziećmi samego Stwórcy, tymczasem Jezus punktuje ich niekonsekwencję, nie można bowiem kochać Ojca nie kochając Syna. Z perspektywy żydowskiej słowa Jezusa mogły budzić wielkie kontrowersje, ale Jego cel był jeden – aby „otworzyły się im oczy i rozpoznali Go” (Łk 24,31)




Co? Gdzie? Kiedy?



