Dla polskiej kawalerii nie ma żadnej przeszkody! – zakrzyknął rotmistrz Zbigniew Dunin-Wąsowicz, stając na czele szwadronu ułanów legionowych, którzy 13 czerwca 1915 r. dostali zadanie zdobycia rosyjskich okopów pod Rokitną.

Historia kawalerii legionowej zaczęła się w sierpniu 1914 r., gdy spełniała się Mickiewiczowska modlitwa zawarta w „Księgach narodu i pielgrzymstwa polskiego”. Mocarstwa zaborcze, które w XVIII w. doprowadziły do upadku Rzeczypospolitej, stanęły teraz w konflikcie zbrojnym przeciwko sobie, a to stwarzało szansę na „ugranie polskiej karty”, jak określał to twórca ruchu niepodległościowego Józef Piłsudski. Nieopodal krakowskich Błoń, na terenach powystawowych, na których prezentowana była architektura ogrodowa, kwitły pachnące oleandry, ale w upalne lato 1914 r. słowo to nabrało nowego znaczenia. Wyrastały tu bowiem „żelazne kwiaty”: chłopcy w szarych mundurach i maciejówkach z polskim orłem, którzy przybywali na tereny powystawowe z różnych zakątków Polski, a także ze środowisk emigracyjnych, wykonując rozkaz mobilizacyjny Piłsudskiego.
UŁANI, UŁANI…
W nocy z 2 na 3 sierpnia w stronę granicy z Rosją wyruszył siedmioosobowy patrol dowodzony przez Władysława Belinę-Prażmowskiego. Szli pieszo z rozkazem dokonania rozpoznania w pasie przygranicznym i z nadzieją, że uda im się pozyskać gdzieś we dworach konie, bo – jak mówili – „marny jest zwiad spieszony”. Zadanie było niebezpieczne, na miarę bohaterów powieści Sienkiewicza, który kształtował ich wrażliwość. Nie bez przyczyny wybierali sobie pseudonimy odnoszące się do bohaterów „Trylogii”. Jeden z siódemki – Ludwik Skrzyński wyruszał na zwiad, obrawszy sobie pseudonim „Kmicic”.
Dotarli ponad 50 km w głąb zaboru rosyjskiego. Konie pozyskało tylko pięciu, dwóch nosiło przez pewien czas siodła na plecach. Siedmiu wróciło szczęśliwie do Krakowa 4 sierpnia, a dwa dni później ruszyła w bój o Polskę I Kompania Kadrowa. Chyba nikt nie spodziewał się, że patrol Beliny otworzy nową kartę w dziejach polskiej kawalerii i że za sześć lat kawaleria ta, licząca na razie tylko siedmiu ułanów, rozgromi bolszewicką wielką Armię Konną Budionnego w kluczowej dla dziejów Polski i Europy bitwie pod Komarowem.
POTOMKOWIE SZWOLEŻERÓW
Kawaleria legionowa zaczęła się rozrastać na przełomie sierpnia i września 1914 r. Utworzono kolejne jej szwadrony, a jednym z ich organizatorów został Zbigniew Dunin-Wąsowicz, który wraz z bratem Bolesławem aktywnie działał w niepodległościowych drużynach „Sokoła”. Kawaleryjską odwagę i brawurę mieli zapisaną w genach. Ich dziad Mikołaj był szwoleżerem, który wziął udział w 1808 r. w słynnej na cały świat szarży przez wąwóz hiszpańskiej Somosierry. Szarży, która nie tylko otworzyła cesarzowi Napoleonowi drogę na Madryt, ale przede wszystkim weszła do kanonu postaw patriotycznych jako przykład, że dla zdeterminowanych w walce o wolność Polaków, nie ma rzeczy niemożliwych.
Czyn dziadka obaj bracia mieli powtórzyć niespełna rok po zaciągnięciu się w szeregi legionowe. Szwadron Dunin-Wąsowicza wszedł w skład II Brygady Legionów, której szlak bojowy rozpoczął się jesienią 1914 r. w Karpatach Wschodnich i wiódł od Cucyłowa, przez krwawą czterodniową bitwę stoczoną z Moskalami pod Mołotkowem, walki na Huculszczyźnie i Bukowinie. Dzielność i brawura polskich ułanów zdumiewała z jednej strony dowództwo austriackie, z drugiej – siała popłoch po stronie rosyjskich nieprzyjaciół. Stawali się legendą, zaczęto układać o nich popularne piosenki i wiersze, byli bohaterami obrazów i reprodukowanych masowo grafik pocztówkowych. Jednak największą, choć niezwykle krwawą sławę, przyniosła im w czerwcu 1915 r. bitwa pod niewielką wsią Rokitna położoną w dalekiej Besarabii.
Tutaj przez kilka dni oddziały austriackie próbowały bezskutecznie zdobyć pas umocnionych okopów rosyjskich broniących dostępu do okolicznych wzgórz, bez zdobycia których niemożliwy był sukces. Umocnienia rosyjskie były silne – składały się z poczwórnej linii okopów bronionych przez doborowe oddziały wyposażone w ciężkie karabiny maszynowe. W ocenie dowództwa austriacko-polskiego ich zdobycie możliwe było tylko przez szybki i niespodziewany atak, do którego nadawała się kawaleria. Taką koncepcję przedstawiono w niedzielny poranek 13 czerwca 1915 r. rotmistrzowi Dunin-Wąsowiczowi. Zagrała w nim krew przodków! Miał dokonać podobnego czynu jak dziadek Mikołaj pod Somosierrą.
CWAŁEM NA WROGA
„Na koń” – zawołał rotmistrz do 63 ułanów tworzących 2 szwadron. Ruszyli o godz. 13.00, przekształcając konny krok z galopu w cwał. Relację z tej brawurowej i straceńczej szarży pozostawił Stanisław Rostworowski. Był jednym z sześciu ułanów, którzy wyszli z bitwy bez szwanku. „Rozświeciły się twarze żołnierskie! Naprzód, polskie ułany! Naprzód, stara wiaro! – wspominał. – Chwila dziwna, chwila tak osobliwa, że ten, co ranny wracał ze szarży, mówił mi: «Gdybym wiedział, że w drugiej szarży rękę bym miał stracić, i tak bym pojechał». Jechali długim, szerokim rzędem, a równo jak nigdy, na żadnych ćwiczeniach. Kule idą coraz gęściej, jak rój os nadlatują. Zaterkotały rosyjskie karabiny maszynowe. To nie kule pojedyncze już szły na jeźdźców i nie po jednej koło nich syczało – to szły ich roje, jak jeden przeciągły syk”.
Szarża trwała niecały kwadrans. Gdy po pokonaniu prawie 5 km kawalerzyści dotarli do czwartego, ostatniego umocnionego rosyjskiego okopu, rtm. Dunin-Wąsowicz zakrzyknął do Moskali: Zdawajties! – „Poddajcie się!”. „Stała się rzecz nieoczekiwana – relacjonował Rostworowski – ci ukryci w głębokim rowie piechurzy rosyjscy, których ułani nawet szablami dosięgnąć nie mogli, zdrętwieli na widok pędzących, ręce wznieśli do góry i o zmiłowanie prosili”. Zwycięstwo okupione zostało jednak ogromnymi stratami. W czwartym zdobytym okopie padły strzały, które uśmierciły rtm. Dunin-Wąsowicza. Oprócz niego w szarży poległo 14 ułanów, 27 zostało ciężko rannych, a sześciu trafiło do rosyjskiej niewoli.
Poległych pochowano w pobliskiej Rarańczy i dopiero w 1923 r. na mocy porozumienia polsko-rumuńskiego ich doczesne szczątki sprowadzono do Krakowa. Pogrzeb na Cmentarzu Rakowickim, któremu przewodniczył abp Adam Stefan Sapieha, stał się wielką manifestacją patriotyczną, podczas której marszałek Piłsudski przypiął do trumien bohaterskich ułanów najwyższe wojskowe odznaczenie – Order Virtuti Militari. Stali się symbolem odwagi, czego dowodem są słowa napisanych prawie 20 lat później „Czerwonych maków”, w których brawurowe zdobycie Monte Cassino opisano jako kontynuację heroicznej postawy „szaleńców” spod Somosierry i Rokitny.