Wezwanie: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi” – chyba już na zawsze ludziom z pokolenia JPII w Polsce będzie przywoływać w pamięci wołanie z pierwszej pielgrzymki św. Jana Pawła II do Ojczyzny. Z tym uszczegółowieniem, że powtarzając to wezwanie na zakończenie kazania na ówczesnym placu Zwycięstwa w Warszawie w Wigilię Zesłania Ducha Świętego 2 czerwca 1979 r., papież dopowiedział: „Tej ziemi”. Z owoców tego, co się potem w Polsce stało, korzystamy my i świat.
Dobrze, że w tym roku wołanie to zabrzmi w naszych świątyniach zaledwie tydzień po wyborach prezydenckich, które spetryfikowały i zaogniły istniejące wśród Polaków podziały. Fala nienawiści świadomie pobudzana przez rywalizujących polityków i usłużne im media z siłą tsunami uderza już nie tylko w naszą wspólnotę narodową, ale także we wspólnotę kościelną i we wspólnoty rodzinne. Czytając relację z Dziejów Apostolskich o Zesłaniu Ducha Świętego, warto, żebyśmy postawili sobie pytanie, czy kiedyś jeszcze w Polsce będziemy potrafili ze sobą normalnie rozmawiać. Czy poradzi sobie z tym prezydent Karol Nawrocki? Co musi się stać, żebyśmy znowu zaczęli mówić językiem solidarności, jak o niej nauczał św. Jan Paweł II na gdańskiej Zaspie 12 czerwca 1987 r. Przypominał wówczas, że solidarność, to „jeden i drugi”, a nie „jeden przeciwko drugiemu”, i że „walka nie może być stawiana przed solidarnością”.
Czy naszym wspólnym domem muszą wstrząsnąć gwałtowne wichry, pojawić się nad głowami języki ognia, żebyśmy się odmienili? Bo bez tej odmiany serc i umysłów żadnej wspólnoty nie będzie. Analizując biblijny opis Zesłania Ducha Świętego i towarzyszące mu cuda, warto zapytać, kim byli ci „Partowie, Medowie, Elamici, mieszkańcy Mezopotamii, Kapadocji, Pontu, Azji, Frygii, Pamfilii, Egiptu, Libii, Kreteńczycy, Arabowie, Judejczycy i prozelici”, którzy nagle uznali, że słuchając św. Piotra, słyszą w swoim własnym języku głoszone im wielkie sprawy Boże. Kilka wierszy wcześniej znajdujemy klucz do wyjaśnienia tej zagadki: „Przebywali wtedy w Jerozolimie pobożni Żydzi ze wszystkich narodów pod słońcem”. A zatem oni wszyscy byli Żydami, tylko mieszkającymi w różnych miastach i krajach. Tylko prozelici byli nawróconymi na judaizm poganami.
Wszyscy oni powinni rozumieć język, którym mówiono w Izraelu. W praktyce jednak każdy z nich mówił z jakimś akcentem. W Judei np. obowiązywał w czasach Chrystusa zakaz dopuszczania Galilejczyków do czytania Tory w synagogach. Uważano bowiem, że Galilejczycy tak niepoprawnie wypowiadają słowa, iż uniemożliwia to ich zrozumienie. Świętego Piotra na dziedzińcu Arcykapłana też rozpoznano jako ucznia Chrystusa po tym między innymi, że zdradzała go jego galilejska mowa. Cóż więc się stało w dniu Pięćdziesiątnicy? Słowa Piotra wypowiadane do Żydów przybyłych z całego świata nie były przecież tłumaczone symultanicznie na kilkanaście języków, żeby wszyscy słuchacze je rozumieli. Jakaś zmiana musiała zajść zarówno w mówiących, jak i w słuchających, skoro wszyscy nagle uznali, że rozumieją, o czym mówi rybak z Galilei. Ta przemiana musiała zajść w sercach i w głowach.
O taką zmianę trzeba się modlić dzisiaj dla wszystkich Polaków. Bo wiemy, że jak ludzie nie chcą się dogadać, to się nie dogadają, choćby teoretycznie mówili tym samym językiem. Właśnie tego boleśnie doświadczamy. Nie tylko Polak z Polakiem, ale nawet mąż z żoną się nie dogadają, jak nie zechcą. Kiedy się kochają, to nawet rzeczywista różnica języków nie stanowi między nimi przeszkody. Dlatego trzeba prosić o miłość – o tę najdoskonalszą Miłość. To Duch Święty jest osobową, boską Miłością Ojca do Syna i Syna do Ojca. Jego nam dzisiaj potrzeba. Wołajmy z wiarą tego dnia za papieżem Polakiem: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi – tej ziemi”. Bo narosło już między nami tak wiele zła, że sami chyba sobie z nim nie poradzimy.