W czasie ostatniego etapu prezydenckiej kampanii wyborczej od części uczestników zażartych dyskusji internetowych dowiedziałem się czegoś dla siebie nowego: wypicie z kimś piwa jest równoznaczne z zawiązaniem najtrwalszych więzów lojalności i braterstwa. Jest potwierdzeniem wiecznego przymierza. Dlatego też ów napój można konsumować jedynie w towarzystwie osób, z którymi łączy nas przyjaźń i z którymi całkowicie się zgadzamy. Jeśli natomiast wypijemy piwo z przeciwnikiem czy rywalem – to stajemy się zdrajcą sprawy naszego obozu i skrzyżowaniem Hieronima Radziejowskiego z Adamem Ponińskim.
Mowa oczywiście o wspólnym wypiciu piwa przez Sławomira Mentzena, Radosława Sikorskiego i Rafała Trzaskowskiego po tym, jak kandydat Koalicji Obywatelskiej był gościem lidera Nowej Nadziei na jego kanale na YouTube. Wiadomo, że to spotkanie w toruńskim pubie należącym do pana Mentzena – udekorowanym zresztą prześmiewczymi wizerunkami Mateusza Morawieckiego (wiem, bo zdarzyło mi się ten lokal kiedyś odwiedzić) – miało swój polityczny wymiar. Ale nie o nim teraz piszę.
Przygnębiające, a zarazem przerażające było, jak ogromna grupa ludzi twierdziła, że nie powinno się pić piwa (a bardziej ogólnie – po prostu utrzymywać jakichkolwiek kontaktów poza ewentualnie oficjalnymi) z politycznym rywalem czy przeciwnikiem, a jeśli ktoś tak czyni, to jest to rodzaj zdrady. Przy czym właśnie kwestia piwa miała tutaj mieć jakieś wyjątkowe znaczenie. Można je wypić z przyjacielem, a można i z kimś, z kim niewiele nas łączy, a nawet wiele dzieli.
Zdarzało mi się to zresztą wielokrotnie. Siedziałem przy jednym stole, na którym nierzadko stał ten napój, z dziennikarzami z najróżniejszych redakcji – również z Onetu, „Gazety Wyborczej”, „Newsweeka”, „Gazety Polskiej”, TVP, „Sieci”. Z wieloma z nich poglądy różniły mnie potężnie, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że powinienem z tego powodu szukać osobnego miejsca, przy innym stole. Może to faktycznie nienormalna postawa w kontekście skrajnej plemienności rządzącej polskim życiem publicznym.
W postawie komentujących krytycznie wydarzenia z Torunia jest widoczny paradoks. Wyborcy gotowi są zaciekle bronić zwykłych międzyludzkich kontaktów, o ile przynoszą one korzyść ich obozowi politycznemu. Jeśli polityk spoza duopolu utrzymuje normalne relacje z politykami jednej z dwóch głównych partii – to dla zwolenników tej ostatniej jest to świadectwem jego normalności, otwartości, dojrzałości. Brawo! Niech jednak spróbuje tak samo zachować się w stosunku do polityków z drugiego ugrupowania, tworzącego duopol – wtedy okazuje się natychmiast zdrajcą.
Zarazem w trakcie kampanii wyborczej wszyscy liczący się kandydaci przez wszystkie przypadki odmieniali słowa „porozumienie” czy „pokój”, choć dla nawet pobieżnego obserwatora jasne jest, że znakomicie czują się w warunkach skrajnej polaryzacji i na niej korzystają.
Może jestem idealistą, a może mam zespół Aspergera – podobnie jak Sławomir Mentzen – ale nie dam się przekonać, że nie wolno mi usiąść przy piwie z kimś, za kim nie przepadam, z kim się nie zgadzam i do kogo daleko mi światopoglądowo. Podobnie jak nikt nie przekona mnie, że jeśli to piwo wspólnie wypijemy, to tym samym podpisujemy lojalkę po wieczne czasy.
To właśnie jest normalność, za którą tęsknię i której będę bronił.