„Tu gra idzie o wszystko, dlatego gra się ostro!”. Miałam może 15 lat, gdy pierwszy raz usłyszałam te słowa. Był czerwcowy wieczór, a scenę toruńskiego festiwalu Song of Songs przejął zespół Maleo Reggae Rockers z niepowtarzalnym Darkiem Malejonkiem. Tłum szalał, a ja chłonęłam teksty, muzykę i atmosferę. Po powrocie do domu wyszukiwałam muzyków, których poznałam w czasie tych niezapomnianych dwóch dni. Jednak żadne ze słów nie wyryły mi się tak w pamięci, jak te z piosenki „Reggaemowa”. Od tego czasu minęły ponad dwie dekady. Darek Malejonek właśnie obchodzi jubileusz, bo na scenie obecny jest już 40 lat. A wers z jego piosenki wraca do mnie coraz częściej.
Wytupując rytm, zaśpiewałam go ostatnio, natrafiwszy na oburzenie, jakie wywołał głos prezydium polskiego episkopatu w sprawie edukacji zdrowotnej. Czy rzeczywiście zapis podstawy programowej nowego przedmiotu zawiera wszystko to, o czym piszą biskupi? Zdecydowanie nie. Czy interpretacja tej podstawy programowej przez kuratorium lub nauczyciela może zawierać wszystko to, o czym piszą biskupi? Zdecydowanie tak. Optymiści mogą dodać, że to mało prawdopodobny scenariusz. Jednak w kwestiach tak ważnych lepiej nie kierować się myśleniem życzeniowym. Obowiązkiem rodziców jest dopilnować, by takiego scenariusza w ogóle nie było.
Przekazanie dziecku wiary, do czego zobowiązujemy się przy sakramencie chrztu, wykracza poza sprawy kościelne. Nawet jeśli w większości szkół edukacja zdrowotna będzie bardziej przypominać wychowanie do życia w rodzinie, co najwyżej wzbogacone o kolejne ważne kwestie (np. bezpieczeństwo w sieci), nie wolno nam przymknąć oczu na to, że furtka pozostaje otwarta. Wśród treści, jakie mogą zostać przekazane naszym dzieciom, nie wyklucza się tych, które my uznajemy za niezgodne z naszym światopoglądem. List biskupów skierowany wprost do rodziców jest jakby uzupełnieniem stanowiska episkopatu z lipca, w którym czytamy: „Pomimo niektórych słusznych tematów (...) nie można zaakceptować deprawujących zapisów dotyczących edukacji seksualnej”. Zaniepokoiły mnie argumenty, że część młodzieży zna wszystkie te treści określane jako „deprawujące”. Tyle że do przeklinającej młodzieży nie odzywamy się takim językiem, prosząc o ciszę w klasie.
Mimo że nie miałam wątpliwości, iż moje dziecko na edukację zdrowotną uczęszczać nie będzie, uważam, że list biskupów był potrzebny, i przeczytałam go z radością. Można oczywiście czepiać się stylu, mówić, co tam jest i czego nie ma. Ilu recenzujących, tyle opinii. Przyszłość Polski jest jednak naszą wspólną sprawą. W wychowaniu i prowadzeniu dzieci do Jezusa rodzice powinni mieć wsparcie. W czasie dezinformacji, gorących dyskusji i trudnych wyborów głos, który brzmi: „tak–tak, nie–nie”, jest bardzo potrzebny! Za każdym razem, gdy go brakuje, narzekamy na brak odwagi tych, którzy powinni przemówić. Gdy więc będą Państwo słyszeć oskarżenia o przesadę, polecam odpowiedzieć, że „tu gra idzie o wszystko, dlatego gra się ostro”.