Od ponad tygodnia działają butelkomaty. Na razie stoją puste, bo butelek z oznakowaniem „kaucja” jeszcze w handlu nie ma. Ale zanim coś do nich wrzucimy, przyjrzyjmy się, kto na tym zyska, kto straci i kto za tym stoi.
Jak zapewnia wielu polityków (warto dodać, że część z tych, którzy dziś są na nie, czyli PiS, dwa lata temu było w sejmie na tak), ma być mniej śmieci. Ale wiadomo: ekologia ekologią, a lobby lobbingiem. Pominę fakt, że opakowania kaucyjne nie mogą być gniecione (a do tej pory apelowali o to ekolodzy), co utrudni ich magazynowanie w małym mieszkaniu w bloku. Gorzej, że dla Kowalskiego wcale nie będzie taniej!
Po pierwsze, gminy mają w przepisach tzw. kontyngent śmieci do recyklingu. Jeśli go nie wyrobią, dostają kary. A wiadomo, że nie wyrobią, bo teraz spora część opakowań pójdzie na przetworzenie nie przez nie. Po drugie, spółki zajmujące się oczyszczaniem przez lata sprzedawały butelki czy puszki do odzysku. Dawało im to zarobek, a nam obniżało koszt wywozu śmieci. A teraz?
Teraz wreszcie ktoś wpadł na pomysł, jak przekierować te „skromne” zyski… do zagranicznych operatorów butelkomatów. I tu mamy podwójne dno. Cała ta innowacja musi się przecież komuś opłacać! Polacy będą więc płacić kaucję, by potem z europejską elegancją i ekologicznym stylem próbować ją odzyskać. A wszystko po to, by wpływy za recyklingowany plastik, szkło i aluminium mogły zasilić portfele beneficjentów. Jakich, spytacie? A np. z Danii. Bo niby jedna z firm operatorskich jest nasza, ale za to akcjonariusze i beneficjenci są zagraniczni. Czyli zamiast lokalnych spółek komunalnych będą zagraniczne i droższe. Do operatorów trafia także cała kwota kaucji za niezwrócone butelki! Czyli zawsze będą na plusie, bo trafia do nich albo surowiec, albo kaucja.
Ciekawa ta współczesna ekologia i nowa odsłona „patriotyzmu gospodarczego”, którym tak chwali się rząd, prawda?



Co? Gdzie? Kiedy?



