Premier obronił się w sejmie i przez jakiś czas będzie, jak było. Prezydent elekt też obronił się przed zarzutami o sfałszowane wybory i wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że 6 sierpnia zostanie zaprzysiężony. Z pierwszych zapowiedzi wynika, że nie ma zamiaru zostać strażnikiem żyrandola, lecz widzi siebie jako aktywnego gracza. Co wróży liczne spięcia na linii mały pałac – duży pałac. Jak się w tym odnajdziemy?
Celnie zauważa wiceszef „Tygodnika Solidarność”, że w Polsce właśnie ta strona sporu politycznego, która mieni się „demokratyczną”, najchętniej ustanowiłaby rodzaj faktycznej „dyktatury nowej arystokracji”. Oczywiście ze swoją własną klasą w roli faktycznej dziedzicznej neoszlachty – pisze Rafał Woś. Gdyby ci samozwańczy „demokraci walczący” mieli po drugiej stronie sporu podobnych sobie szaleńców, już dawno mielibyśmy w Polsce wojnę domową.
Gdzie leży tego przyczyna? Chyba w okrągłym stole i tym wszystkim, co działo się później. Od samego początku zmian jedna ze stron uznała, że władza należy się „światłym i wykształconym”. A my w to uwierzyliśmy… A może daliśmy się nabrać, bo ci „światli” zachowują się często jak troglodyci. Mimo że sami uważają, iż znamiona elity narodu noszą w najwyższym stopniu. Pozostali zaś winni to przyjąć do wiadomości i się dostosować. A jeśli nie? Wtedy pokaże się im miejsce w szeregu. Nierzadko wyzywając od populistów, nierobów i prymitywów. A na pewno uznając ich za gorszych i niegodnych funkcjonowania we wspólnym państwie. Czyż spór o to, czy Karol Nawrocki powinien być prezydentem, nie był właśnie sporem elit z plebsem z prowincji?
Cały ten pseudogodnościowy spór nie byłby możliwy bez podglebia, którym jest pogarda, poczucie wyższości i klasowość, a może i kastowość. To opiera się na przekonaniu, że władza, stanowiska i ostatnie słowo należą się z samego faktu pochodzenia z określonego środowiska. Że to my jesteśmy szlachtą. A inni? Byli i są pospólstwem. Im nic się nie należy. A o przynależności do „nowej arystokracji” decyduje tylko klasa panująca.
Ale uwaga: te ciągoty ma nie tylko laicko-lewicowa elita. To samo dotyczy drugiej strony, odtrąconej przez salon i żądnej zemsty. I to jest niebezpieczne, bo finalnie grozi… totalitaryzmem.