Bolesław Chrobry był mężem opatrznościowym. W wielkości dorównał swojemu ojcu Mieszkowi I. Przejmując po nim władzę w 992 r., okazał się godnym następcą. Był zdeterminowany i przenikliwy, dlatego udało mu się nie tylko utrzymać spuściznę po ojcu, ale też powiększyć dobro, któremu w jego czasach nadano imię Polska. Ukoronowaniem jego życia było przyjęcie korony królewskiej. 18 kwietnia 1025 r., w Wielkanoc w katedrze gnieźnieńskiej odbyła się ceremonia koronacyjna. Chrobry osiągnął to, do czego dążył przez całe życie, na ostatniej prostej. Niespełna dwa miesiące później pożegnał się z tym światem. Jeśli zatem prawdziwe jest powiedzenie, że prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy – to Bolesław Chrobry jak mało kto w naszej historii zasługuje na to miano.
Wiedział, czego chce, od dnia objęcia władzy po zmarłym ojcu. Wyrazem jego determinacji było pozbycie się rodzeństwa z drugiego małżeństwa Mieszka I z niemiecką księżniczką Odą. Bolesław wygnał swoją macochę wraz z trzema jej synami z kraju i stworzył sobie przestrzeń do konsolidacji władzy i budowania siły państwa. Z historii innych dynastii wiemy, że czyn ten, choć może wydawać się bulwersujący, usuwał jedną z najważniejszych przeszkód do sprawnych rządów. Waśnie rodowe potrafiły wykończyć niejednego władcę, ale też prowadziły do załamań lub upadków niejednej państwowości.
Chrobry chciał zostać królem. W odróżnieniu od wielu, nie chodziło o próżną ambicję. Był to wymóg czasów. Korona królewska dawała suwerenność i ją równocześnie potwierdzała. Nie można było ot tak zostać suwerennym władcą. Wejście do tego grona zależało od wielu sprzyjających czynników. Bolesław, rozumiejąc to doskonale, cierpliwie przesuwał się krok po kroku w kierunku tronu królewskiego. Jak mało kto potrafił wykorzystać każdą szansę, jaka się pojawiła. Nie pozostawił ciała św. Wojciecha w pruskich gajach na północnych rubieżach. Zapłacił za nie złotem. Później zorganizował akcję dyplomatyczną, w wyniku której po Europie rozeszła się wieść nie tylko o męczeńskiej śmierci dzielnego biskupa, ale też o władcy i państwie, które chce nieść chrześcijaństwo dalej. Dzięki temu w 1000 r. odbył się słynny zjazd gnieźnieński. Na skroniach Chrobrego spoczął cesarski diadem Ottona III, pielgrzymującego do grobu męczennika – wyraz życzliwości i uznania mądrego cesarza dla mądrego księcia. W Gnieźnie zaś założono arcybiskupstwo, co miało niebagatelne znaczenie dla umocnienia świeżej państwowości. Wszak tylko arcybiskup niezależnej metropolii mógł koronować władcę.
Bolesław nie zrezygnował ze swoich dążeń, kiedy wraz ze śmiercią Ottona III jego sytuacja się skomplikowała. Nowy władca Henryk II nie wykazywał nawet krzty chęci współpracy z Chrobrym na takim poziomie jak kuzyn, po którym odziedziczył tron. Próbował nawet zabić polskiego władcę, zleciwszy na niego napaść. Wiadome stało się, że między cesarstwem a księstwem Chrobrego będzie nieustanna wojna, co wcale nie doprowadziło do upadku Polski. Można powiedzieć, że trudności hartowały Bolesława. Wytrzymał ten okres walk i rywalizacji, by po śmierci Henryka II znów wykorzystać właściwy moment. Wtedy właśnie, w 1025 r. przyjął koronę z rąk arcybiskupa Gniezna Hipolita.
Wydarzenie to stanowi cezurę, która kończy okres formowania się pierwszego państwa polskiego. Od chrztu w 966 r. do koronacji Bolesława w 1025 r. minęło prawie 60 lat. Wtedy był to szmat czasu, również i dziś nie jest to mało z pespektywy pojedynczego człowieka. Bolesław Chrobry doskonale rozumiał, że koniec wieńczy dzieło. A jego dzieło było tak naprawdę początkiem nowego etapu w naszej historii.
Warto się uczyć od takiego króla, jak właściwie spełnić swoje powołanie. Nie każdy może być królem, ale każdy ma w swoim życiu jakieś zadania do wykonania.