Uśmiech, delikatny i łagodny, jest na drogach sanktuarium obecny od pierwszego kroku, choć przecież wszędzie są chorzy i niepełnosprawni.
Tu wszyscy wiedzą, komu miasteczko zawdzięcza swój status: nawet młody kelner Tito o imieniu i wyglądzie włoskiego łakomczucha chętnie wdaje się w pogawędkę o św. Bernadetcie Soubirous. – To tylko w przewodnikach piszą, że miała baskijskie korzenie – mówi z uśmiechem, ale stanowczo – to była taka rodzina jak my, stąd, z Bigorre. Bernadetta jest nasza, a my jesteśmy bigourdans.
I rzeczywiście, napisy w języku baskijskim zaczną się dopiero kilkadziesiąt kilometrów dalej, bliżej Bayonne.
Wybieramy tę restaurację, kilka kroków od bram sanktuarium, wśród niezliczonych sklepików z lourdzkimi pamiątkami, bo stoliki zajmują wolontariusze z sanktuarium, więc musi być smacznie i niedrogo – i szybko, bo przecież do Lourdes nie przyjeżdża się na obiady. Wolontariusze, nie tylko w pielęgniarskich strojach i nie tylko młodzi, są wszystkich języków, kolorów skóry i w każdym wieku, kobiety i mężczyźni. Uśmiechnięci, rozgadani – widać, że dobrze się tu czują. Stoliki są wystawione na ulicę i z ogromnego muralu na przeciwległej ścianie uśmiechają się do nas dwaj papieże: Benedykt XVI i Jan Paweł II, namalowani na tle wszechobecnych tu Pirenejów, i zielonych, i skalistych, bo to wcale nie są łagodne wzgórza.
Czytaj dalej w e-wydaniu lub wydaniu papierowym
Idziemy nr 38 (676), 23 września 2018 r.
Artykuł w całości ukaże się na stronie po 5 października 2018 r.