14 lutego
piątek
Cyryla, Metodego, Walentego
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Z Bogiem na wieki

Ocena: 0
811

Za oknem wciąż rozkwit lata, niekiedy znużenie promienną słonecznością, a w moim sercu duchowy wysiłek, żeby zachować napięcie, dzięki któremu wiara nie zwiędnie, nie podda się złowieszczej aurze szalejącej w teraźniejszości.

Naturalnie im dłużej żyję, tym bardziej odczuwam trud podążania za Chrystusem. Nie tylko z tej racji, że obecny czas wyraźnie nie sprzyja aurze religijnej (lecz kiedy było inaczej?), ale głównie z powodu własnej lekkomyślności, jeżeli chodzi o relację z Bogiem. Niby wszystko pozostaje w należytym porządku. Wykonuję w miarę możliwości powierzone mi zadania, staram się wypełniać zobowiązania wynikające z przyjętych święceń kapłańskich, zapewne garstka przyjaciół umacnia się moją obecnością i pracą. Mam więc prawo odczuwać pewnego rodzaju satysfakcję. Tymczasem dzieje się w moim sercu coś przedziwnego: trwa walka ukrytych sił.

 


BÓG NA PIERWSZYM MIEJSCU

Z jednej strony odczuwam radość, że jestem chrześcijaninem, że łaska wiary obejmuje moją codzienność, z drugiej strony wszakże podejmowane przeze mnie decyzje rzadko potwierdzają wspomniany stan rzeczy. Nie chodzi o to, że – jak wielu wierzących – nie dorastam do wymogów Ewangelii. Mam na myśli coś głębszego i zarazem sprawiającego ból. Że oto nie poświęcam się, to znaczy nie biorę na siebie swojego krzyża, zgodnie z zaleceniem Jezusa, w stopniu całkowicie bezwarunkowym. Że zawsze jest coś, co chciałbym zachować tylko dla siebie, dla osobistego samozadowolenia, choć wiem, że trzeba być gotowym na wszystko, nawet na ofiarę ze swego życia – by za Jezusem podążać. Czy do takiego czynu jestem zdolny? Czy rzeczywiście w centrum świata, w którym istnieję, na pierwszym miejscu jest Bóg i Jego zbawcze spojrzenie?

Przywołajmy bohaterów ewangelicznych. Oto zwierzchnik synagogi w Kafarnaum oraz kobieta cierpiąca na krwotok i dlatego wykluczona ze społeczności jako osoba rytualnie nieczysta doznają Jezusowego miłosierdzia, jak też w nagłym błysku świadomości rozpoznają, że śmierć nie kończy ludzkiej egzystencji, lecz jest jak sen, z którego kiedyś nastąpi przebudzenie. Trzeba tylko wielkiej wiary w moc Bożej miłości, która pozwala sięgnąć ponad to, co bezsporne i widzialne. I o taki stan wiary, autentycznej i gorliwej, warto zabiegać, choć – jak to celnie uchwycił Adam Mickiewicz – „największego grzesznika Bóg sił nie pozbawia, tylko na karę własnym siłom go zostawia”. Na szczęście ludzka wiara porusza samego Boga, niejako przymusza Go do rozsyłania łaski.

Toteż nieustannie należy powtarzać „apostolskie wyznanie wiary”, mając w pamięci, że istota chrześcijaństwa zasadniczo równa się wierze. A słowo „wiara” odsyła do hebrajskiej formuły ‘aman, mającej ten sam źródłosłów, co wyraz „wierzyć”. Zatem: stanąć z pełnym zaufaniem na określonym gruncie, nie dlatego, że to ja zbudowałem tę skałę, ale właśnie dlatego, że tego nie uczyniłem i powierzam się Bogu z autentycznym oddaniem, gdyż jest On sensem świata i mojego bycia. Wówczas troski, o których wspomniałem na początku tego tekstu, stracą zapewne na ostrości.

 


ZA CIERPIĄCYM WYZWOLICIELEM

Określenie „ludzie tego pokolenia” Jezus odnosił do faryzeuszy, którzy pozostawali głusi na nauczanie proroków, takich jak chociażby Jan Chrzciciel. Był świadom, że i Jego słowo nie znajduje u nich posłuchu. A czy o nas mógłby podobnie powiedzieć? Czy rzeczywiście wsłuchujemy się w głos Ewangelii, zwłaszcza kiedy sugeruje, że być chrześcijaninem znaczy rozumieć sens wiążący się z krzyżem? A w najmocniejszym wymiarze: brać ów krzyż na swoje ramiona, by przezwyciężać winy i egoistyczne ambicje. Żeby można było uzgadniać własną wolę z wolą Jezusa, który drogę Golgoty uznał za wyzwalającą z tego, co spowodował grzech pierworodny, uniemożliwiający egzystencję w rzeczywistości odpornej na podszepty szatana. Wyraźnie przecież sugerował, że kto chce iść za Nim jako cierpiącym Wyzwolicielem, musi akceptować konieczność cierpienia, które przeżywane w Bożym Duchu, przestaje być dręczącym ciężarem, a staje się oznaką mocy miłości. Wówczas rodzimy się do autentycznego życia, a wiara wyzwala w nas radość i umacnia świadomość trwania przy krzyżu i wraz z krzyżem, choć przyznajmy, że to wielki i trudny dylemat.

Jak go rozwiązać? Popatrzmy na działanie Jezusa. Mimo opuszczenia na krzyżu Jego serce przenikała ukryta radość, bo oto ludzie ukochani przez Boga uzyskują usprawiedliwienie. Cierpienie za wszystkich łączyło się u Niego z wielką radością, radością boską, spontaniczną, jaką daje posłuszeństwo Ojcu; radością płynącą z możliwości miłowania aż do ofiary i – jeżeli mogę tak określić – całkowicie „tkwiącą” w Bogu. Nie była to dowolna radość psychologiczna i doznawana, lecz istotowo tworząca samo Jezusowe bytowanie. Przyjmijmy, że taki mógłby być Boży punkt widzenia, choć jesteśmy pewni, że Bóg zawsze pozostaje czymś więcej, niż zdołamy sobie pomyśleć, przez co jednak otwiera się przed nami obszar coraz większej tajemnicy. Ta fundamentalna zasada nigdy nie powinna zniknąć z pola naszej uwagi.

Cierpienie i upokorzenie zatem znajdują uzasadnienie w osobistym wyborze Chrystusa. Nawet u św. Jana, który podkreślał majestat wiecznego Słowa, znajdujemy wyraźny akcent położony na krzyżowe ogołocenie Chrystusa. Chciał On – wyrażając swoim działaniem najgłębszy sekret miłości – wraz z każdym z nas przejść szlak cierpiącego Sługi Jahwe. Dlatego wcielenie uzmysławia nam naszą godność, najściślejsze związanie ze Stwórcą, wpisuje w nasz krwiobieg nadzieję na życie niepodatne na grzech oraz osiągnięcie wiecznej szczęśliwości. Skraca dystans pomiędzy sferą Boską a ziemską, sytuując nas bezpośrednio w polu oddziaływania Boga.

Tak oto zyskaliśmy orientacyjny punkt życiowy. Bóg chce być z nami w sposób właściwie nieodróżnialny od naszej nędzy i biedy. Kiedy o tym piszę, odczuwam na policzkach kropelki potu, a także pewne wewnętrzne drżenie, że jeżeli będę unikał krzyża, utracę swoje życie, a więc zatrzymam się tuż przed progiem zbawienia. Oby Boże miłosierdzie okazało się jednak, nie tylko w moim przypadku, trwale rozstrzygające.

 


BEZ ZŁOTYCH SZAT

Bywa rzeczą naturalną, że za swoje różne formy poświęcenia i życzliwości oczekujemy niezaprzeczalnych wynagrodzeń. Za uczynione dobro chcemy przynajmniej równoważnego dobra. I nie należy się temu dziwić. Przypatrzmy się więc postawie Piotra, który, zapewne w imieniu pozostałych apostołów, powiedział Jezusowi: poszliśmy za Tobą, pozostawiliśmy wszystko, co najżarliwiej ukochaliśmy, co więc otrzymamy? Czy miał na myśli dobra materialne, a może wyróżnione stanowiska w nadchodzącym Królestwie niebieskim?

Jezus, odpowiadając Piotrowi, przekierowywał jego – i nasze – oczekiwania w jasno określonym kierunku. Odbierzemy upragnione szczęście, lecz nie będzie się ono wiązało z żadnym zmysłowym bogactwem. Nie otrzymamy złotych szat; zbytek i rozkosze charakteryzujące ziemskie poczucie szczęścia przestaną mieć jakiekolwiek znaczenie. Nie zjawi się też przed nami szansa powrotu do utraconego raju, z którego zostali wypędzeni Adam i Ewa, jak mniemano w Kościele pierwszych wieków. Zbawiciel natomiast wysnuje przed nami wizję odrodzenia całej rzeczywistości, wizję nowego początku. Niemniej jednak ostrożnie pytamy: czy w niebie będzie można doświadczać przyjemności intymnej, czy tylko i wyłącznie duchowej kontemplacji?

Św. Augustyn wahał się w tej kwestii. Raz wskazywał, że zbawienie wiąże się tylko z osobistą więzią człowieka z Bogiem, innym razem sugerował, że zyska charakter wspólnotowy i nie powinno zabraknąć w nim przyjemności cielesnych, choć wolnych od pożądania. Jego następcy nie wypowiadali aż tak stanowczych tez. Tomasz z Akwinu preferował przypuszczenie, że po paruzji i zmartwychwstaniu ludzka obecność z Bogiem będzie polegać na delektowaniu się działaniami intelektu, ale również i ciała wolnego od cierpień, przenicowanego przez duszę wiecznie kontemplującą istotę Stwórcy. Oznacza to, że Tomasz niejako umniejszał błogości cielesne na rzecz duszy zapatrzonej w samego Boga.

Toteż odnowa, jaką przynosi Zbawiciel, wiąże się z Jego powtórnym przyjściem w chwale. Dzięki aktywności i sakramentalnej mocy Kościoła poniekąd już teraz mamy duchowy wgląd w rzeczywistość zbawczą. Świta nam również, jak przypuszczam, myśl, że nagroda Jezusa będzie wprost niewyobrażalna, przewyższająca po stokroć wszystko to, co ukochaliśmy, żyjąc na Ziemi. Rozumiejmy przeto, że dzień sądu to w istocie dzień poznania, w którym głęboko uświadomimy sobie, co zrobiliśmy tym, których spotykaliśmy na drogach życia, i jak potraktowaliśmy Boskie ciało, którego jesteśmy mistyczną cząstką. Dlatego dbajmy o jakość religijną własnego życia. Bóg w czasie dla każdego z nas odpowiednim odpowie na wszystkie pytania, które nurtują nasze umysły, rozjaśni to, co zakryte i niepokojące. Na miarę miłości, której z pokorą zaufaliśmy.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

Kapłanem archidiecezji warszawskiej, profesor zwyczajny, filozof, teolog, poeta i krytyk literacki.


redakcja@idziemy.com.pl

- Reklama -

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 14 lutego

Piątek, V Tydzień zwykły
Święto świętych Cyryla, mnicha, i Metodego, biskupa - patronów Europy
+ Czytania liturgiczne (rok C, I): Łk 10, 1-9
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)
Nowenna do św. Rocha 6-14 II

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Najczęściej czytane artykuły



Najwyżej oceniane artykuły

Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter