18 kwietnia
czwartek
Boguslawy, Apoloniusza
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

W płaszczu męczennika

Ocena: 5
2616

 


SPADEK PO ŚWIĘTYM

Podczas spotkania z księżmi w Kaliszu Prymas wspominał, że kiedy w 1946 r. został mianowany biskupem lubelskim, wówczas przyszła do niego jedna osoba z najbliższego otoczenia ks. bp. Kozala, przyniosła jego płaszcz, kapelusz i powiedziała: „Oddaję to, bo może się przydać”. Tą osoba była najprawdopodobniej Agnieszka Konieczna, przyrodnia siostra bp. Kozala, która do końca zajmowała się jego domem.

Prymas nosił ten płaszcz biskupa męczennika w Lublinie i w nim przyjechał do Warszawy. Musiał używać go często, skoro w dniu aresztowania wisiał pod ręką. Dopiero w samochodzie uświadomił sobie, że na nogach ma te „mocne buty”, ale zamiast przygotowanego ciepłego palta ma na sobie płaszcz bp. Kozala. „Bardzo się cieszyłem z tego odkrycia. Znalazłem orędownika! Modliłem się do niego wiele, ażeby uczciwie wywiązać się z zadania, które Bóg nałożył. Wspominam to wydarzenie, gdyż może się ono przyczynić do wzrostu czci, która należy się biskupowi Michałowi Kozalowi, a mnie dodawało otuchy w niejednej trudności” – opowiadał Prymas.

Historia tego płaszcza jako żywo przywołuje z pamięci opis z Księgi Królewskiej, kiedy to Eliasz walczący samotnie o chwałę Bożą zostaje w końcu wzięty do nieba na ognistym rydwanie, ale jego płaszcz spada na Elizeusza, który ma kontynuować wielką misję proroka. Ale takich analogii jest więcej. Kiedy bowiem ks. Wyszyński za drugim razem uciekał z Włocławka na polecenie bp. Kozala, zatrzymał się na krótko na plebanii w Grabkowie k. Kowala u ks. Michała Szwabińskiego. Ledwie opuścił to miejsce, a Gestapo aresztowało proboszcza. Wiedział, że Niemcy już depczą mu po piętach.

 


WDOWI GEST

Ks. dr Zbigniew Skiełczyński, niezapomniany historyk i archiwista z Łowicza, opowiadał mi w tym kontekście kolejne zdarzenia – jakby żywcem wyjęte z dziejów Eliasza. Kiedy ks. Wyszyński dotarł do jednej z parafii w okolicach Łowicza, tamtejszy proboszcz odmówił przyjęcia go na nocleg, kiedy dowiedział się, że ma do czynienia z człowiekiem poszukiwanym przez Gestapo. Zdruzgotany uciekinier, zmęczony i głodny udał się w dalszą drogę. Gdy przechodził wśród pól zobaczył samotną starowinkę wykopująca z pola resztki ziemniaków. Ta, dowiedziawszy się, że ma do czynienia z księdzem, zabrała go do swojej chaty, nakarmiła tymi ziemniakami z zsiadłym mlekiem i pozwoliła przenocować do rana. Jak wdowa z Sarepty Sydońskiej!

Według świadectwa ks. Skiełczyńskiego ks. Wyszyński jeszcze parę lat po wojnie – także jako Prymas – odwiedzał wdowę, dziękując jej za ten gest. Raz odwiedził także owego proboszcza, przypominając się, że to on był tym nieprzyjętym na plebanii uciekinierem. Uspokoił go, że nie żywi do niego urazy, chociaż jest teraz jego przełożonym, to nie będzie wyciągał żadnych konsekwencji, proboszcz zostanie na tej parafii do końca, a żeby uniknąć stresujących sytuacji, tę parafię będą wizytować tylko biskupi pomocniczy. Tak też ponoć było.

 


SYN ORGANISTY

Dla Prymasa zaś ziemniaki z zsiadłym mlekiem pozostały na zawsze najlepszym jedzeniem. Kochał to, co ubogie i proste. Starzy księża z zachodnich krańców dawnej archidiecezji warszawskiej opowiadają, jak to Prymas przyjechał z wizytą kanoniczną do tamtejszej parafii dziekańskiej. Ów dziekan to był wtedy ktoś! Jeszcze po wojnie woził się bryczką zaprzężoną w cztery kare rumaki, miał służbę i herb. Prymasa postanowił przyjąć jak księcia Kościoła. Mimo powojennej biedy stół uginał się od wytwornego jadła. Zgorszony tym Prymas nawet nie siadł, tylko zapytał zakonnika z pobliskiego klasztoru: „Ojcze, a u was nie można byłoby zjeść czegoś normalnego?”. „Mamy tylko ziemniaki z zsiadłym mlekiem” – odpowiedział zakłopotany zakonnik. A na to Prymas: „O to mi właśnie chodzi”. I zabrawszy zakonnika ze sobą do samochodu, pojechał na „normalny obiad”, zostawiając wielkiego dziekana z bażantami i pieczonym prosiakiem. Dla zachowania twarzy ów dziekan miał wówczas skwitować całe zajście: „Syn organisty! Co on w życiu widział? Co on w życiu jadł? Ale takiego zrobili prymasem!”.

Z tego „syna organisty” Prymas czasem sam sobie żartował. Kiedyś opowiadał nam w seminarium duchownym, jak to jest, kiedy odwiedza go kard. Karol Wojtyła, jak siadają wieczorem i śpiewają do późna w nocy. Czasem było to śpiewanie w sierpniu przy ognisku, a czasem kolędowanie na ul. Miodowej w Warszawie. Na koniec, jakby zawstydzony, Prymas zaczął się tłumaczyć: „To znaczy kardynał z moimi domownikami śpiewa zazwyczaj drugim głosem. Ma bardzo piękny i mocny głos. Ja tak nie potrafię, chociaż jestem synem organisty. Ale jak widać, syn się chyba ojcu nie udał” – dodawał uśmiechem psotnego dziecka Prymas.

Przyjęliśmy salwą śmiechu to wyznanie „nieudanego syna”. Już wtedy widać było, że mamy do czynienia ze świętym.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

Redaktor naczelny tygodnika "Idziemy"
henryk.zielinski@idziemy.com.pl

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 17 kwietnia

Środa, III Tydzień wielkanocny
Każdy, kto wierzy w Syna Bożego, ma życie wieczne,
a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 6, 35-40
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Najczęściej czytane komentarze



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter