„Czy rzeczywiście będzie życie po śmierci? Czy będę jeszcze mógł zobaczyć i uściskać osoby, które kochałem?”

Pytania te zadał papież Franciszek w jednej ze swoich katechez – o ile pamiętam, w okolicach ubiegłorocznego święta Wszystkich Świętych. Do tamtego wspomnienia liturgicznego rzadko raczej wraca się myślą w tych wspaniałych wiosennych dniach odradzającego się życia, choć w listopadzie właśnie pamięć o święcie Paschy jest jak zielony, młody pęd.
Uściskać osoby, które się kochało – a raczej kocha się nadal, bo przecież miłość nawet śmierć przetrzyma… W jednej z najbardziej inspirującej, jakie czytałam, książek o małżeństwie i o relacjach z ludźmi w ogóle, zatytułowanej „Pięć języków miłości”, autor, amerykański psychoterapeuta Gary Chapman pisze, że ludzie, okazując i przyjmując miłość, posługują się różnymi językami. Dla jednych najważniejszy jest wspólnie spędzany czas. Dla innych – czułe słowa i komplementy. Dla jeszcze innych kochać oznacza świadczyć różne uczynki i przysługi. Kolejni nie mogą żyć bez wyrażających przywiązanie upominków. Piąty język miłości to dotyk. Ktoś, kto wyraża swoją miłość w tym języku – i w nim najbardziej pragnie sygnały miłości otrzymywać – nie czuje się dostatecznie kochany, jeśli choć raz dziennie nie zostanie przytulony, pogłaskany, poklepany, a choćby muśnięty w przelocie przez kochaną osobę.
Nie zawsze mówimy tymi samymi językami miłości; stąd też często między tymi, którzy się kochają, wynikają nieporozumienia i poczucie braku należytego zainteresowania. Jednak wydaje się, że miłosny język dotyku dobrze rozumieją wszystkie nowo narodzone dzieci. Pozbawione go, nie uczą się miłości i jej nie rozumieją. Ba, źle się rozwijają, a nawet chorują i marnieją. Natomiast tulone i pieszczone – rozkwitają i same potrafią kochać.
Bóg, który jest dla nas jak ten, kto podnosi niemowlę do swojego policzka (por. Oz 11,4), doskonale posługuje się każdym z języków miłości, również językiem dotyku. Zmartwychwstanie nie jest wszak tylko centrum naszej wiary i naszą nadzieją, ale także znakiem Bożej miłości. Również w tym sensie, że zmartwychwstanie ciała oznacza możliwość dotykania na powrót naszych ukochanych – czego boleśnie pozbawia nas śmierć. Ale Chrystus ją zwycięża – również w tej naszej, bardzo ludzkiej, potrzebie. Okazała ją wobec Niego i Maria Magdalena, spotykając Jezusa przy pustym grobie, i Tomasz w Wieczerniku, i Piotr, który, choć łodzią do lądu było niedaleko, rzucił się w wodę, by natychmiast znaleźć się tuż obok stojącego na brzegu Nieznajomego.
Serdeczny, czuły, ojcowski, przyjacielski, miłosny... i całkowicie realny uścisk Boga, który przyjął na siebie ludzkie ciało – to wcale nie przyszłość zbawionych. Możemy się w nim już teraz, co dzień pogrążyć – my, dzieci potrzebujące przytulenia, by rozwijać się i kochać. Bo jeśli tylko rozpoznamy Zmartwychwstałego w kawałku Chleba, możemy poczuć najintymniejszy dotyk Miłości.