Wydobycie czynnika religijnego z wydarzenia komercyjnego, jakim stała się I Komunia Święta, jest trudne także z powodu prezentów - mówi ks. Tomasz Sadłowski MIC, przygotowujący rodziny do I Komunii Świętej, w rozmowie z Moniką Odrobińską.
Czy po I Komunii Świętej widzi Ksiądz na niedzielnych Mszach Świętych nowe twarze?
Tak, zdarza się. Jeden z ojców dziecka pierwszokomunijnego opowiedział mi historię swojego nawrócenia w czasie przygotowań syna do przyjęcia tego sakramentu, a o nim samym powiedział z dumą: „to mój mały chrześcijanin”. Inna mama przystąpiła przy tej okazji do spowiedzi po raz pierwszy od kilkunastu lat. Ona mówiła o uldze, a ja jej synowi uświadomiłem, że to dzięki jego I Komunii mama spotkała Pana Boga. Poczuł wówczas, że Bóg działa także przez niego, a to jest docelowym doświadczeniem wiary. Cieszy mnie też, że pytanie o owoce przygotowań zadają sobie sami rodzice.
Jak Ksiądz to robi?
Podczas pierwszego, indywidualnego spotkania z rodzicami zachęcam, by opowiedzieli o swojej wierze. Często jest to okazja do podzielenia się życiowymi trudnościami, które sprawiły, że do kościoła chodzą w kratkę lub wcale. Pytam wówczas, czy chcą odnaleźć Boga, który da im umocnienie. Większość nie odmawia i przyznaje, że dotąd nie było ku temu okazji.
Raz w miesiącu spotykamy się w gronie rodziców i dzieci, raz w miesiącu też spotykają się sami rodzice. Grupie „podstawowej” wygłaszam katechezę wprowadzającą w chrześcijaństwo, a „zaawansowani” dyskutują o swoich doświadczeniach wiary bez animatora – moja rola sprowadza się czasem do zakończenia spotkania, które potrafi mocno się przedłużyć.
Organizuję też dwa–trzy spotkania online dla tych, którym tak jest łatwiej. To także szansa dotarcia do mniej wierzących współmałżonków, którzy do kościoła by nie przyszli; nagle zaczynają w rodzinie rozmawiać o wierze.
A jak wyglądają spotkania z dziećmi i rodzicami?
Stawiam na ich interakcję. Rodzice wypychają dzieci do przodu, do księdza, który w ich mniemaniu przygotuje je do I Komunii, a sami okupują tylne ławki. Wówczas uświadamiam im, że duchowny czy katecheta może tylko pomóc im w tym zadaniu, ale główny ciężar tego obowiązku spoczywa na nich. Jeśli w dziecku rodzą się pytania czy wątpliwości, także w kwestii wiary, przychodzi z nimi przecież do rodziców. Jeśli zabraknie ich wsparcia, dzieci zostaną z tym same. Poza tym wiek komunijny to ostatni czas na budowanie więzi z dzieckiem. Po tym, jak dostanie ono smartfon i wsiąknie w grupę rówieśniczą, będzie to już dużo trudniejsze i rodzice będą być może żebrać o rozmowę.
Dlatego gdy w październiku rozdaję dzieciom różańce, to rodzice mają wytłumaczyć sens modlitwy różańcowej, a potem modlą się nią całą rodziną przy specjalnej, rodzinnej świecy modlitewnej. Trudno, by kurzyła się w kącie, gdy dzieci dopytują: „Mamo, tato, kiedy zapalimy świecę i się pomodlimy?”. Zachęcam rodziców do modlenia się swoimi słowami, tak jak nauczył nas Jezus. Przecież mógł się modlić słowami psalmu, a mówił od siebie: „Ojcze nasz…”. Podkreślam też wagę modlitwy osobistej, której nie zastąpi rodzinna. Jeśli dziecko będzie umiało samo porozmawiać z Bogiem, rodzice będą spokojniejsi, że nawet jeśli ich zabraknie, dzieci będą miały Komu powierzyć swoje troski. Proponuję, by jedną z reakcji na dziecięce zwierzenia z trudności było pytanie: „A mówiłeś już o tym Bogu?”.
Także do udziału dzieci w Mszy Świętej wprowadzają sami rodzice. Tłumaczę, by nie zaprzeczali przed synem czy córką, że nie dzieje się tam nic spektakularnego. Przy takim bodźcowaniu, jakiego doświadczają dziś dzieci, w czasie przeistoczenia tylko piorun z nieba przykułby ich uwagę. Dlatego zachęcam ich do poszukania takiego kościoła, z taką Mszą i duszpasterzem, który do nich przemówi, a potem do trzymania się tego miejsca i ludzi, z którymi tworzą wspólnotę.
Jednak by wytłumaczyć dziecku sens Mszy Świętej, należy na niej bywać co niedzielę. Nie łudźmy się…
Zachęcam do tego, tłumacząc, że rodzinne celebrowanie Mszy może być pretekstem do rozmów o tym, czego kto podczas niej doświadczył. Rodzicom, którzy wymigują się się przed niedzielną Eucharystią, zadaję „za karę” przeczytanie książki „Fascynujące zaproszenie. Msza święta krok po kroku” o. Wojciecha Jędrzejewskiego OP. Po jej lekturze także uczęszczający do kościoła przyznają, że nikt im wcześniej w taki sposób nie wyjaśnił sensu Eucharystii. Sam opowiadam im na przykład, jak to za hymnem „Święty, święty” stoi widzenie Izajasza, porażonego obecnością aniołów. Wszystkim zaś zalecam rodzinną lekturę „Youcat dla dzieci”.
W czasie całorocznych przygotowań do I Komunii Świętej mamy tylko jedną wspólną Mszę dla całych rodzin. Jest za to bardzo uroczysta, każdy jest zaangażowany w przygotowanie czy to przaśnego chleba, czy oprawy muzycznej, czy kwiatów. Spotkania są w sali, a przejście do kościoła dokonuje się uroczyście, po wprowadzeniu. Mrok świątyni rozświetlonej świecami działa nawet na te maluchy, które w salce katechetycznej dokazywały; tu panuje cisza, wszyscy wiedzą, jak się zachować.
Rozlicza Ksiądz z obecności na Mszy Świętej czy na spotkaniach pierwszokomunijnych?
Nie, nie stosuję indeksów, a i tak większość przychodzi na Msze i spotkania. W rozmowach z rodzicami odwołuję się do autorytetów pedagogicznych, które z racji pracy w szkole są mi bliskie. Ale także mówię im, że ich obecność tutaj świadczy o ich miłości do dziecka, któremu chcą towarzyszyć w ważnym wydarzeniu.
Szczególnym momentem wyprowadzenia dorosłych z ich bezpiecznej strefy jest błogosławieństwo Najświętszym Sakramentem każdej rodziny z osobna. Gdy rodzice widzą monstrancję z Ciałem Chrystusa 10 cm od siebie, nie mogą pozostać obojętni; podobnie jak dzieci, którym pozwalam Go dotknąć – tak jak Tomasz dotykał ran Chrystusa.
Wzruszającą chwilą jest też modlitwa rodziców nad dziećmi i odwrotnie: obie strony zapewniają siebie nawzajem, że się kochają i że są ukochanymi dziećmi Boga. A kiedy w obecności syna czy córki dorośli zobowiążą się do obecności na Mszy Świętej czy spowiedzi, niektórzy sami czują, że niepedagogicznie byłoby się z tego nie wywiązać. Że uczyłoby to dzieci hipokryzji i w przyszłości nie mogliby protestować, gdyby dziecko nie dotrzymało przysięgi małżeńskiej czy zawalało obowiązki służbowe lub domowe.
I grzecznie idą do konfesjonału?
Kiedyś wpakowało mi się do niego dwoje małżonków na raz! Przyznali, że są w związku niesakramentalnym, ale proszą o błogosławieństwo dla swojego życia, które chcą prowadzić z Bogiem. Związki niesakramentalne są wyzwaniem, ale będący w nich ludzie muszą wiedzieć, że choć nie przystąpią do Komunii Świętej, są także częścią Kościoła. Wszystkim rodzicom mówię, że nie wyobrażam sobie, by przy okazji pierwszej spowiedzi dziecka sami nie skorzystali z sakramentu pokuty i pojednania.
Nie da się ukryć, że I Komunia Święta jest często zmarnowaną okazją do ewangelizowania całych rodzin. Przybywa księży, którzy uchylają się od tego zadania. Dlaczego?
Brakuje materiałów ewangelizacyjnych, które trafiałyby do dzieci w świecie niewierzących. Jeśli przygotowania do Komunii ksiądz czy katecheta sprowadza do zaliczania modlitw, na podobnej zasadzie ich podopieczni będą pojmować Boga. Kiedy tuż przed Komunią zapytałem chłopca, czy się modli, usłyszałem, że modlitwy zaliczył na początku roku, żeby mieć z głowy. Nie miał świadomości, że modlitwa jest do codziennego praktykowania.
Program katechezy kładzie nacisk na modlitwy, a zostawione na koniec roku omówienie Eucharystii ginie w wirze nerwowych ostatnich przygotowań, prób i mierzenia sukienek. Dzieci do końca nie wiedzą, co to jest Msza Święta, nie wiążą jej z Ostatnią Wieczerzą, nie odróżniają hostii od wigilijnego opłatka. Takie braki mają także ich rodzice, dlatego wyjaśniwszy im to, proszę, żeby sami wytłumaczyli to dzieciom. Na ten temat jest zresztą moja ostatnia indywidualna rozmowa z dzieckiem i rodzicami, którą rodzice mylnie nazywają egzaminem, wprowadzając atmosferę strachu. A rozeznanie tych spraw to warunek konieczny przystąpienia do Komunii Świętej.
Sama pamiętam stresujący egzamin na podstawie setki pytań w stylu: „Co to jest sakrament?” – „Sakrament jest to widzialny znak, który z ustanowienia Pana Jezusa daje nam niewidzialną łaskę Bożą”…
Właśnie, rodzicom trudno się wyzbyć klisz z ich własnych przygotowań do I Komunii Świętej, tego wkuwania na pamięć i zaliczania bez zrozumienia sedna tematu. Do tego dochodzą stereotypy: „Pamiętaj, synek, żeby nie gryźć hostii, bo Pana Jezusa to boli”. Kiedy dzieci mi recytują, że „będą przyjmować Pana Jezusa do serca”, pytam, czy z pomocą kardiochirurga. Wspólnie dochodzimy do tego, że przyjmujemy Go do swojego ciała, zwyczajnie jemy, bo tak nam nakazał. To pokazuje, że wchodząc w nasze ciało, towarzyszy On nam na co dzień, a nie tylko w kościele.
Wydobycie czynnika religijnego z wydarzenia komercyjnego, jakim stała się I Komunia Święta, jest trudne także z powodu prezentów. Niektórzy rodzice i dziadkowie już w październiku mówią dziecku, że dostanie od nich kilka tysięcy złotych, topowy smartfon, a pod kościół podjadą limuzyną – to wszystko prawdziwe przykłady. To jest moment, w którym niszczą dziecku uroczystość; będzie ono na nią czekało wyłącznie ze względów materialnych, co jest nie tylko niereligijne, ale i niewychowawcze. Kiedy im to uświadamiam, na sali zapada grobowa cisza.
Potem jednak muszą wrócić do pionu, skoro nie tylko przychodzą na I Komunię dziecka, ale i zostają w Kościele, o czym mówił Ksiądz na początku rozmowy. Jak ich Ksiądz do tego przekonuje?
Zawsze im powtarzam, że w przygotowaniach do I Komunii Świętej Bogu najbardziej zależy na ich zaangażowaniu, bo bez nich On sam w dzieciach wszystkiego nie zdziała.