28 marca
czwartek
Anieli, Sykstusa, Jana
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Powstanie Warszawskie: Samarytanki z Pruszkowa - ostatni etap

Ocena: 0
1876

„Ryzyko istniało zawsze. Niemniej ryzykowałyśmy, gdyż szło o ludzkie życie, o zwolnienie lub wywiezienie z obozu młodych ludzi” – wspominała ponad dwadzieścia lat po wojnie s. Charitas Soczek ze Zgromadzenia Benedyktynek Samarytanek Krzyża Chrystusowego, która wraz ze współsiostrami oraz z zakonnicami z innych zgromadzeń uratowała setki, może tysiące osób, przed wywózką do obozów śmierci, ratując im w ten sposób życie.

Bundesarchiv, Bild 146-2005-0042 / August Ahrens / CC-BY-SA 3.0

Siostrom ze Zgromadzenia Benedyktynek Samarytanek Krzyża Chrystusowego z podwarszawskich klasztorów, zwłaszcza z Pruszkowa, przypadła niepowtarzalna posługa – to one zorganizowały pomoc dla wygnanej ludności w trakcie i po Powstaniu Warszawskim, ratowały od wywózek do obozów, pomagały uciec jak największej liczbie uchodźców. Był to ostatni etap Powstania, dla wielu przedostatni przed śmiercią w obozach koncentracyjnych.

Obecność samarytanek w tym miejscu była naturalna – w pobliżu obozu, przy ul. Szkolnej 15 zakonnice prowadziły szkołę specjalną z internatem dla setki wychowanków. Zaś Durchgangslager 121 – przejściowy obóz dla wypędzonych po Powstaniu żołnierzy i mieszkańców stolicy – został utworzony w Pruszkowie w pierwszych dniach sierpnia 1944. Już 6 sierpnia przybył pierwszy transport z wypędzonymi, których trzeba było nakarmić, opatrzyć rany, wyleczyć.

Dlatego niestrudzona ekipa dzielnych zakonnic – s. Charitas Soczek, s. Wacława Rawska oraz „postulantka” Eugenia Szymańska, która była Żydówką, ukrywającą się w klasztorze samarytanek i doskonale znała niemiecki, od rana do później nocy krążyły po obozie.

Siostra Charitas wspomina, że hale obozowe były ponumerowane i do nich kierowano wygnańców po uprzedniej segregacji. Do baraku numer jeden kierowano ludzi starych, matki z dziećmi i dzieci; do „dwójki” chorych. Urzędował w tym baraku Niemiec dr Koenig wraz z polskimi lekarzami i pielęgniarkami i to on podpisywał nakazy zwolnienia, a ludzie tam stłoczeni byli rozsyłani do różnych miejsc w Generalnej Guberni lub w nieznane. W baraku tym posługiwały również siostra niepokalanka, magdalenka, urszulanka szara i kilka innych sióstr zakonnych. Z „czwórki” i „szóstki” wywożono na roboty do Niemiec i obozów koncentracyjnych i było to najbardziej złowieszcze miejsce w całym Dulagu 121. W baraku numer pięć upychano wszystkich przed selekcją, która była też demonstracją niewyobrażalnego niemieckiego sadyzmu, gdyż właśnie tu rozdzielano rodziny – małżeństwa, synów i córki, rodziców i dzieci. Jak mówią świadkowie – działy się wówczas dantejskie sceny.

Głównym zadaniem „ekipy” s. Charitas było wyławianie i doprowadzanie do zwolnienia ludzi Kościoła – księży i zakonnic. Było to stosunkowo proste, jeśli mieli kenkarty. Jeśli nie, trzeba było przekonać komendanta obozu, że dana osoba jest księdzem lub zakonnicą. Siostra Charitas, która przed wojną studiowała medycynę podpowiadała, jakie choroby i jak symulować. Wynosiła z obozu dzieci, które zgodnie z „regulaminem” byłyby wysłane nawet do Auschwitz. Któregoś dnia wyniosła zawiniętą w koc pięcioletnią dziewczynkę i oddała opiekunom. Wspominała, że przy tak ryzykownych akcjach trzeba było się zorientować, kto stoi na warcie. O wiele łatwiej było załatwić nielegalne wyjście z żołnierzami Wermachtu, inaczej zachowywali się esesmani, którzy z lubością czynili zło, rozdzielając rodziny i rozsyłając w różne strony. Niemal wszystkich jednak można było przekupić – Niemcy bez skrupułów przyjmowali wódkę i ostatnie sztuki złotej biżuterii, jakie zostały jeszcze wypędzonym.

Trafić do „dwójki”

Siostry robiły wszystko, aby młodzi ludzie trafiali do „dwójki”. „Doprawdy nie wiadomo, skąd przychodziły pomysły, jak z młodych robić starców, ze zdrowych – chorych. Tak przeobrażonych prowadziłyśmy z baraku do baraku obozu w Pruszkowie, oddając ich tam w ręce sióstr zakonnych lub lekarzy i pań z opaskami Czerwonego Krzyża na ramieniu – sanitariuszek” – pisała s. Charitas.

Aby uratować więcej osób samarytanki organizowały kryjówki w różnych zakamarkach, beczkach, pod wagonami, gdzie młodzi ludzie czekali na przywiezienie kolejnego transportu, by wmieszać się w tłum. Siostra Wacława wykazała się niewyczerpaną inwencją w znajdowaniu takich kryjówek, ale działania te były ryzykowne. „Ryzyko było ogromne, bo Niemcy dokładnie sprawdzali opróżniony z ludzi barak. Jednego razu o mało nie przypłaciłam takiej pomocy wyjazdem do obozu koncentracyjnego” – pisała s. Charitas.

Ogromną pracę zakonnice wykonały zaopatrując uwięzionych w naczynia do jedzenia. Niemiecka załoga dostarczała co prawda kotły z zupą, ale nie dostarczała naczyń. Ludzie pozostawali głodni, bo mało kto miał w czym jeść. Trzeba było rozwiązać problem. Jedna z sióstr wpadła na pomysł, by wykorzystać puszki po konserwach. Siostra Rustyka Wiśniewska pojechała wozem do Piastowa do fabryki Tudor i przywiozła cały wóz puszek. W pierwszej chwili zakonnice je myły, później nie traciły już na to czasu – głodni wygnańcy wprost bili się o puszki, bo była to jedyna możliwość zjedzenia gorącego posiłku.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:
- Reklama -

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 28 marca

Wielki Czwartek
Daję wam przykazanie nowe,
abyście się wzajemnie miłowali,
tak jak Ja was umiłowałem.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 13, 1-15
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Najczęściej czytane artykuły



Najwyżej oceniane artykuły

Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter