19 kwietnia
piątek
Adolfa, Tymona, Leona
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Ostatni, niedokończony wywiad ze śp. ks. Wojciechem Czarnowskim

Ocena: 0
1612

Jak wyglądały te inwazje?

– Kochany, no jak... To była sobota, w 10 rocznicę moich święceń kapłańskich. Sobota, bo choć wtedy jeszcze nie było wolnych sobót to wszyscy ci wielcy urzędnicy wyjeżdżali na dacze. Wiedzieliśmy, że zanim oni się porozumieją, to już będzie niedziela. A w niedzielę – to już będą ludzie szli do kościoła. A jak przetrwamy niedzielę to od poniedziałku działamy dalej. Rzeczywiście, w poniedziałek się zjawili. Już wtedy ludzie się tam modlili i trwała adoracja Najświętszego Sakramentu, której się bali jak diabeł święconej wody.

Gdzie się modlili jeśli kościół był zburzony?

– Był zburzony – ale przedsionek przedwojenny stał. Miał okopcone i opalone drzwi od środka, miał półtora metra na półtora metra. Tam stanął ołtarz, który przywieźliśmy z Lasek, i tabernakulum. Ten przedsionek to był kościół. Ludzie byli na zewnątrz. Jedno czego się baliśmy, to tego, żeby nie spadły na nich gzymsy z wystających cegieł – więc żeśmy je strącili. To był kościół od 26 maja – do zimy. Na zimę już się schowaliśmy do bocznej nawy. Trzecia inwazja była do wnętrza, następnego roku, na Wielkanoc.

Czyli Urząd do Spraw Wyznań nie zareagował? To łatwo poszło…

– Nie, nie tak łatwo. W bocznej nawie były przedwojenne, metalowe ramy okienne, tylko szyby wyleciały w trakcie pożaru. Parafianin z Okopowej przygotował szyby, takie zbrojone, z drutem w formie kratki, a ja kitem miniowym obsadzałem. Jak tylko to zobaczyli to od razu zrobiła się afera. Zaraz wezwali mnie do Urzędu do Spraw Wyznań. A ja wiedziałem, że ja się nie mogę pokazać wcześniej niż ostatniej szyby nie wstawię bo to już nas chroni na zimę. Skończyłem. Idę do urzędu. To był pion polityczny, nie gospodarczy a oni byli kuci na cztery nogi. Było przesympatycznie. - Ksiądz jest młody, niedoświadczony. Żal nam księdza. Im nie można przerywać, niech się wygadają - wiec słuchałem. - Ksiądz przekroczył prawo budowlane i ksiądz mobilizuje parafian w czynie społecznym – stwierdzają w końcu. Panowie – powiedziałem - jeśli architekt naczelny Warszawy przez dwadzieścia dziewięć lat ma trudność z podjęciem decyzji to ja mam świadomość, że ja mu pomagam. A z tymi parafianami to oni sami się garną, no nie będę ich odpędzał. A co do prawa, na ile się znam, to wstawianie szyb w istniejące ramy okienne nie jest przekroczeniem prawa budowlanego. Skoro mówicie, że o porządek prawny trzeba to oprzeć – no to niech się to na porządku prawnym opiera. W nich jakby piorun strzelił. Skończyła się przymilność. Następnego dnia przybyły żółte tablice: „obiekt zagrożony, wstęp na teren budynku grozi niebezpieczeństwem dla życia”. Podpisane: „Prezydium Miasta Stołecznego Warszawy. Decyzja z rygorem natychmiastowej wykonalności”. Żartowaliśmy, że oni sobie napisali: wstęp na teren budynku grozi niebezpieczeństwem dla życia prezydium Miasta Stołecznego Warszawy. Dużo mądrych ludzi mi towarzyszyło w tej drodze i ktoś powiedział – najważniejsze, żeby nie nałożyli pieczęci. Więc myśmy jeszcze tego samego dnia kupili deski. Na plecach nieśliśmy je z Dworca Gdańskiego. Pozbijaliśmy je na krzyżaki i napisaliśmy: „zamknięte zgodnie z decyzją”. Przystęp do przedsionka i bocznej nawy został a cała reszta była pozabijana deskami. Zrobiliśmy potem duży napis „Jam jest, nie trwóżcie się”. No i krzyż. Pamiętam, z jednym docentem ASP ze składu drewna te ciężkie deski na krzyż nieśliśmy. Dominikanom wdzięczność wielka bo żeby wyciąć napis zajeździłem im piłę tarczową.

A ostateczna inwazja?

– W kościele nie było dachu. Okazało się, że budynek ma taki wymiar jak folia ogrodnicza na tunele z papryką. Tylko teraz jak to zadaszyć, przecież patrzono nam na ręce… Wszystko musiało być uzasadnione. Jeżeli na Niedzielę Palmową powstaje gigantyczna dekoracja Chrystusa cierniem ukoronowanego, na szczycie czerwonego budynku, który stał obok, to myśleli, że to taka fanaberia, po polskiemu. O drugiej nad ranem, w Wielką Sobotę, bloczek zaczął się odkręcać w drugą stronę, konstrukcja siadła na dziedzińcu a potem na murach kościoła. Wiedzieliśmy, że jak dotrwamy do godziny ósmej, to wtedy zaczyna się święcenie pokarmów. O ósmej w Wielką Sobotę jemy z parafianami całą miednicę jajek na twardo. Potem pierwsza rezurekcja i zaczął się kościół. I wtedy nam odpuścili.

Kiedy pierwszy raz był tam prymas Wyszyński?

– Kiedy weszliśmy do tego Kościoła w Wielką Sobotę, mam jeszcze przed oczami tą ogromną miednicę jaj na twardo, to wtedy pada pomysł – słuchajcie, mamy wieżę ale nie ma dzwonu. Jadę do Węgrowa do ludwisarni, przywożę dzwon. To było w maju. Prymas przybył poświęcić ten dzwon. Piach pod stopami, folia trzepocze ale dzwon dzwoni… Potem była kolacja i przyszło na nią tylu ludzi… Przy Prymasie nie siedział nikt z dostojników, parafianie go obstąpili. On nawet, czego wtedy jeszcze nie wiedziałem, policzył te osoby. Zwyczajem było następnego dnia pojechać do kurii i za wizytę podziękować. Spotyka mnie jakiś urzędnik kurialny – jakżeś ty Prymasa przyjął? Kpiny sobie urządzasz? Okazuje się, że Prymas powiedział co jadł. A jadł chleb razowy z jabłkami prażonymi bo tylko to było. Myśmy to nazwali potem daniem prymasowskim. Prymas Wyszyński, jak przyszedłem mu podziękować za wizytę – pierwsze o co mnie zapytał – to skąd Ty masz takich ludzi? Mnie zamurowało i zaniemówiłem. Po chwili powiedziałem – bo tacy są. Teraz niedawno się dowiedziałem, że on po powrocie do domu całą stronę o tym spotkaniu zapisał w swoich Pro Memoria:

Kardynał Stefan Wyszyński, Pro Memoria, 21 maja 1974r. „Kaplica, spalona w czasie wojny, dotąd nieodbudowana, bez dachu i sklepienia, została przykryta dachem celofanowym przez ks. Wojciecha Czarnowskiego. […] Wygłosiłem Słowo Boże, w którym starałem się dodać ducha ludziom, którzy własną pracą […] doprowadzili do tego, że wnętrze zarośnięte drzewami stało się użyteczne. […] Stąd zaprowadzono nas do domu dolnego. Zebrało się ponad 150 osób. Nie mogłem początkowo zorientować się o co idzie. Na stołach przykrytych obrusami stoją talerze z bochenkami przekrojonego chleba czarnego, szklanki i spodeczki z musem jabłkowym. […] Jemy chleb z musem i pijemy herbatę – wśród przemówień. – Pytanie, co będzie dalej? – Ufajmy, że Bóg nie opuści. – Wśród tych ludzi czuje się zapał „pierwszej gminy chrześcijańskiej”. Toteż siedzimy dość długo, snując projekty. M.in. pada pytanie o miejsce „kultu Miłosierdzia Bożego” – na co udzielam zwięzłej odpowiedzi.”

Parafianie. To byli mieszkańcy szarych bloków, rozsypanych dokoła. Również kilku nadpalonych kamienic pamiętających rzeź Woli podczas Powstania Warszawskiego. Jak się buduje Kościół ludzi?

– Ludzie. Jeśli oni nie poczują to nic nie zbudujesz. Nosem czuli, że coś sensownego zaczyna się dziać. Nawzajem się inspirowali. Ja nie miałem planów i zamierzeń i nie było tam miejsca na moje dokonania. Wiedziałem, że jeśli coś ma z tego być to musimy się bardzo zespolić ze sobą. Entuzjazm był. Więc to się samo działo. Wszystko staraliśmy się czynić z finezją i z fantazją. Żeby to nie było mozolne i wymuszone. Tylko się martwiłem, czy dobrze odczytam te znaki jakie Pan Bóg stawia na mojej drodze. Czy czegoś nie sknocę…

Jakie to znaki?

Znaki? – Powstanie Warszawskie. Ten kościół mnie bolał do samego końca. Miałem nawet wezwanie do kurii po pieniądze na otynkowanie go od wewnątrz. Myślisz, że się zgłosiłem? Nie. Drugi znak to siostra Faustyna. Wtedy jej kult był jeszcze zakazany. Wierni chcieli – więc zaczęliśmy odprawiać nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego na Żytniej. Dopiero za ludźmi poszli księża i w ogóle Kościół. Trzeci znak to Miłosierdzie Boże – czyli te dziewczęta, które się pogubiły, ubodzy.

Wracając jeszcze do warunków parafialnych - gdzie ksiądz mieszkał, przecież tam nic nie było poza zrujnowanym kościołem z ogrodniczą folią zamiast dachu?

– Ja tam mieszkałem w sześciu miejscach. Każde o klasę lepsze i do każdego dokładałem gwiazdkę. Pierwszy lokal to była stolarnia. Dziadek był stolarzem, ojciec też robił w drewnie, znałem się na tym. Jak się zaczęła przygoda z parafią to chciałem tam być. Długo pracowałem w stolarni i wreszcie poszedłem spać. Zacząłem tam więc nocować. Potem siostry położyły mnie na dyżurkę. Tam stał piec więc było ciepło ale ciasno – bo Już był wtedy wikary, ksiądz Bogdan. W nocy jeden przez drugiego przechodził. Potem spałem w kurniku – czyli w schowku, w którym siostry trzymały ziarno dla kur. Potem, jak zaczęliśmy budować, spaliśmy w baraku. Po latach, przeszliśmy na parter tego co zbudowaliśmy a potem na piętro. W każdym kolejnym miejscu dochodziła gwiazdka.

Kiedy miałem z dziewięć lat, chodziłem po obiedzie z rodzicami budować kościół. Taczki, łopaty, noszenie cegieł. Na koniec danie prymasowskie. Na dziedzińcu roiło się od ludzi. Już wtedy widziałem, jak szanowali i kochali to miejsce… i to budowanie.

Myśmy to długo budowali. Czemu? Było wtedy prawo budowlane, które nie nakazywało rozliczać przestrzeni użytkowej poniżej poziomu zerowego. Był wtedy głód przestrzeni. Powstał więc pomysł, żeby namówić episkopat na kupno koparki, która potem pozwoliła nam wykopać cały teren. Zdobyłem więc uprawnienia na koparkę. Ja tą koparką potem zarobkowałem. Kopałem nią parkan na placu Szembeka. Kopałem u Orionistów na Lindleya i zobaczyłem, że wykopuję czarnoziem. Parafianka była główną księgową w spółdzielni Starówka i Spółdzielnia kupiła od nas tą ziemię ogrodową. Ładowaliśmy to na własny samochód kupiony za sto złotych w stanie wojennym. To co zarobiłem poszło na budowę parafii. Kościół nie miał fundamentów a jego boczne ściany stały na piasku. Dwa i pół metra podbijaliśmy te fundamenty. Budowaliśmy razem. Ja koparką, parafianie łopatami, całe dnie. Każda przestrzeń była wtedy na wagę złota i budziła nadzieję. Jak tylko się zaczęły pokazywać pomieszczenia, to już zaczęto się tymi przestrzeniami zajmować. Ludzie byli wygłodzeni spotkań. Podziemie wolnościowe przyszło w ślad za podziemiem wygrzebanym przez koparkę. Komitet Obywatelski przy Lechu Wałęsie ukonstytuował się tu, na Żytniej. A jak poszli na swoje to było miejsce dla bezdomnych. Ale to było znacznie później.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 18 kwietnia

Czwartek, III Tydzień wielkanocny
Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba.
Jeśli ktoś spożywa ten chleb, będzie żył na wieki.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 6, 44-51
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Najczęściej czytane artykuły



Najczęściej czytane komentarze



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter