O okrucieństwie bezlitosnej wojny prowadzonej przez Rosję na Ukrainie i pięknie miłosierdzia pisze w kolejnym Liście z Kijowa przełożony dominikanów na Ukrainie, o. Jarosław Krawiec OP.
Drogie Siostry, Drodzy Bracia,
Czekałem z wysłaniem tego listu, aż ojciec Misza i wolontariusze Domu św. Marcina de Porres będą bezpieczni w drodze powrotnej do Fastowa. Pojechali wczoraj z pomocą humanitarną do Chersonia. Niestety, nie mogłem wybrać się tym razem z nimi, więc słucham telefonicznych relacji z tej wyprawy. Jest tam teraz niebezpieczne, bo miasto i okolice są codziennie ostrzeliwane. Według księdza Maksyma z chersońskiej parafii, wczorajszy dzień był jednym z gorszych. Obok wielu ataków zza Dniepru, gdzie stacjonują wojska rosyjskie, słychać było również uliczne strzelaniny. Nic dziwnego, że wielu mieszkańców wyjechało w ostatnim czasie z Chersonia. „Rano rozdawaliśmy jedzenie na osiedlu niedaleko rzeki. W klatce schodowej 5-piętrowego bloku zostały już tylko trzy rodziny” – opowiada ojciec Misza.
Można się zastanawiać czy warto ryzykować zdrowiem i życiem jeżdżąc w takie miejsca. Pomoc humanitarną da się przecież dostarczyć inaczej. Dzięki zaufanym miejscowym wolontariuszom dotarłaby również do potrzebujących. Tak byłoby nawet prościej, taniej i na pewno bezpieczniej. Kto jednak doświadczył spotkania twarzą w twarz z ludźmi, którzy żyją na terenach przyfrontowych, dla których regularne ostrzały, brak prądu, zimno i niepewność jutra są codziennością, kto zobaczył ich radość z odwiedzin, wie, że warto i trzeba do nich jechać. To nakaz serca i miłości. Jedzenie, leki i ciepłą odzież można przekazać cudzymi rękoma, nadzieję w chwilach trudnych przynosi się razem ze swoją obecnością.
Ojciec Misza opowiadał o spotkaniu z mieszkańcami Czarnobajiwki, gdzie kilka miesięcy temu toczyły się zaciekłe walki między wojskami rosyjskimi a ukraińskimi. Wieś ta uważana jest za bramę do Chersonia od północy, a znajdujące się tam lotnisko, stało się symbolem ukraińskiej niezłomności. Jedna z pań obchodziła właśnie urodziny. Podobno czekała na gości od rana z butelką szampana!
Wojna stworzyła specyficzny dress code, czyli sposób ubierania się właściwy na te czasy. Legendarne stały się koszulki noszone przez prezydenta Zełenskiego. Mamy i nasze bluzy wolontariuszy Fundacji oraz Domu św. Marcina de Porres. „Zamów taką dla mnie. – proszę Miszę, widząc jego nową czarną bluzę z kodem Jk 4, 17- Tylko najlepiej w rozmiarze przynajmniej 3XL!”. „Co to za cytat z Listu św. Jakuba?” - pytam na odchodne. „Kto zaś umie dobrze czynić, a nie czyni, grzeszy” – odpowiada ojciec Misza. Mocne słowa! Z pewnością zostaną ze mną na długo.
Zauważyłem, że spotykający się ludzie często wpadają sobie w ramiona. W czasie wojny ta forma przywitania stała się popularna. Wcześniej w Ukrainie pozwalały sobie na taką poufałość raczej tylko bliskie osoby. Wydaje mi się, że teraz po prostu przekonaliśmy się jak jesteśmy dla siebie ważni i potrzebni. I jak kruche i niepewne jest nasze życie. Jakiś czas temu na pożegnanie z małżeństwem wolontariuszy, którzy byli naszymi przewodnikami w okolicach Iziumu, na ciemnej i spowitej mgłą drodze przyfrontowej charkowszczyzny, też wpadliśmy sobie w ramiona. Znałem ich ledwo od kilku godzin, ale doświadczenie wspólnie przebytego kawałka drogi i dzielenia chleba z potrzebującymi zbliżyło nas do siebie.
SPRAWDŹ TAKŻE: