16 kwietnia
wtorek
Kseni, Cecylii, Bernardety
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Bliźniacy w koloratkach

Ocena: 0
4121

 

Po latach widzą, jak było to zbawienne. – Poczułem wolność, zyskałem pokój w sercu, a wraz z tym gotowość do wstąpienia do seminarium – mówi ks. Maciej. – Kiedy jednak podczas spotkania dla kandydatów w seminarium Redemptoris Mater w Warszawie opowiedziałem swoją historię, podsumowałem ją słowami: „Nie jestem jeszcze gotów”. Przestraszyłem się.

To samo powtórzył na spotkaniu ogólnopolskim. – Bałem się, że nie poradzę sobie z nauką, z czytaniem, z wystąpieniami publicznymi – wspomina. – I wtedy osoby odpowiedzialne z wspólnotę neokatechumenalną w Polsce i rektor seminarium zaproponowali, bym do niego wstąpił tylko na rok i dopiero wtedy podjął decyzję.

 


TRZYNAŚCIE LAT MODLITWY

Po roku nikt już nie wracał do tamtej rozmowy. Wiele się w tym czasie wydarzyło. Przede wszystkim Maciej dużo się modlił – chciał mieć pewność, że powołanie rzeczywiście pochodzi od Boga. „Panie Boże, Ty się dobrze zastanów, bo mnie to wygląda na nieporozumienie. Przecież ja sobie nie poradzę” – zdarzało mu się mówić.

O tym, że sobie poradzi, bo taka jest wola Boża, przekonał się po zdanych egzaminach i sukcesach w ewangelizowaniu.

– Poznałem księży z ograniczeniami podobnymi do moich i zobaczyłem, że to nie są przeszkody, które dyskwalifikują powołanie – mówi ks. Maciej. – Największą pewność zyskiwałem jednak w kontakcie ze Słowem Bożym. Ono dawało mi siłę, gdy moja formacja wydłużała się o dwa lata praktyk misyjnych, w czasie których zmagałem się ze swoimi lękami. Wreszcie, po ośmiu latach studiów, w wieku 43 lat, zostałem kapłanem. Święcenia kapłańskie bardzo przeżyłem, ale jeszcze bardziej przeżywam odprawianie liturgii, osobiste zaangażowanie.

– Dwa razy w życiu poczułem w sercu ogromny pokój: kiedy powiedziałem Bogu „tak”, idąc do seminarium – zaznacza – i kiedy to „tak” potwierdziłem w czasie święceń.

Bartosz napotykał same trudności. – Zamiast odkrywać powołanie, czułem coraz większą niemoc – przyznaje. Ale dzięki powolnej pracy formatorów i katechistów udało mu się przebyć drogę od braku samoakceptacji do poczucia bycia kochanym przez Boga. – Na myśl o maturze, seminarium i kapłaństwie słabłem, aż Bóg przekonał mnie, że jest mocniejszy od moich słabości – mówi. – W firmie dostałem awans na menedżera. Choć w to nie wierzyłem, poradziłem sobie. Ale raz rzuciłem Bogu wyzwanie: „U konkurencji już by Ci ze mną nie poszło tak łatwo”. Po kilku miesiącach ta konkurencyjna firma kupiła naszą, a ja zachowałem stanowisko. Przestraszyłem się, bo pracy było ponad moje siły. I wtedy On zesłał pracownika, który przejął połowę moich obowiązków, dzięki czemu mogłem uczyć się do matury. Nadal widziałem swoje ograniczenia, ale wiedziałem już, że mam potężnego Sojusznika. Zorientowałem się, że dotychczasowa niewiara w siebie przekładała się na brak wiary w Boga.

Przed kapłaństwem Bartosz jednak wciąż uciekał, widział się raczej w małżeństwie. – Głos powołania był takim cierniem, że myślałem nawet o odejściu z Kościoła – mówi. – I wtedy pojechałem z bratem na pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Tam zrozumiałem, że dotychczas wcale nie modliłem się o rozeznanie powołania. Nocą leżałem krzyżem, prosząc Boga o światło. Powiedziałem, że dla Niego jestem gotów zostawić mieszkanie, pracę, brata, rodzinę. Rano otworzyłem Słowo Boże na słowach Jezusa: „Jesteście powołani zbierać to, czegoście nie posiali”.

Postanowił zdać maturę. I poszedł do seminarium Redemptoris Mater w Winnicy na Ukrainie. – W środowisku neokatechumenatu wielu jest księży, którzy przeszli drogę od poganina i antyklerykała do koloratki – mówi. – Ja, podobnie jak brat, musiałem dodatkowo zmierzyć się z naszą relacją. Bóg wkalkulował w moje powołanie związane z tym rany i powoli je leczy.

– Dzięki rozłące z bratem zacząłem postrzegać siebie jako odrębną osobowość i okazało się, że jednak się różnimy charakterami i wrażliwością, a po wyjeździe Bartosza na Ukrainę dołączyły różnice kulturowe i kulinarne – śmieje się ks. Maciej. – Wierzę, że moje powołanie to dzieło Boga. O własnych siłach nie przeszedłbym przez maturę, seminarium czy teraz kapłaństwo. Bóg wciąż prowadzi mnie swoim Słowem.

– To, gdzie dziś jestem, zawdzięczam Kościołowi i wspólnocie, która pomogła mi rozeznać powołanie, modliła się za nie – dodaje dk. Bartosz.

To pokazuje, jak ważne są takie inicjatywy, jak kończący się Tydzień Modlitw o powołania kapłańskie i zakonne. I że modlitwy te powinny trwać cały rok. W przypadku braci Stasiaków trwały trzynaście lat.

 

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

Absolwentka polonistyki i dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim, mężatka, matka dwóch córek. W "Idziemy" opublikowała kilkaset reportaży i wywiadów.

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 17 kwietnia

Środa, III Tydzień wielkanocny
Każdy, kto wierzy w Syna Bożego, ma życie wieczne,
a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 6, 35-40
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Najczęściej czytane komentarze



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter