W „Evangelium vitae” papież Polak podkreślał, że katolicy muszą być bezapelacyjnie pro-life, broniąc prawa do życia od poczęcia do naturalnego kresu. - mówi politolog prof. Michał Gierycz w rozmowie z Moniką Odrobińską
W 1995 r. Jan Paweł II ogłosił encyklikę „Evangelium vitae” o wartości ludzkiego życia. Od 50 lat trwał pokój i dobrobyt, rozwijała się demokracja, a papież ostrzega przed zamachami na życie…
Gwoli sprostowania: w 1995 r. o dekadach prosperity można było mówić w odniesieniu do Zachodu, od którego nasza część Europy jeszcze sześć lat wcześniej była odcięta żelazną kurtyną. Lata 90. to kształtowanie się nowego ładu świata, bez ZSRR, rządzącego dotąd sporą częścią globu wedle zasad komunistycznych. Encyklikę „Evangelium vitae”, wraz z encyklikami „Centesimus annus” (1991) i „Veritatis splendor” (1993), można zatem odczytywać jako wkład Kościoła w budowę tego nowego porządku – jak wówczas wierzono – opartego na zasadach demokracji i praworządności. Czasem mówi się o nich nawet jako o „tryptyku demokratycznym”.
Kościół miałby uczyć demokracji?
Powojenna demokracja na Zachodzie ukształtowana została nie tylko jako system procedur, pozwalający na pokojową zmianę władzy, ale również jako porządek moralny, stojący na straży przyrodzonej godności człowieka. Kwestie moralne to zaś obszar kompetencji Magisterium Kościoła. Jan Paweł II u progu lat 90. wyraźnie dostrzegał narastającą erozję tego etycznego komponentu i rosnące zagubienie moralne na Zachodzie, również w Kościele. Dowodził, że porzucenie prawdy o dobru człowieka grozi osunięciem się nowoczesnych demokracji w tyranię. Szczególnie niepokojący z tej perspektywy był dla niego rozwój „kultury śmierci”.
Co konkretnie papież rozumiał pod tym pojęciem?
Najkrócej mówiąc: kulturę opartą na odwróceniu czy przewartościowaniu wartości, zacierającą granicę między dobrem a złem, a zatem antykulturę. Dowodem rozwoju „kultury śmierci” były dla niego nowe zagrożenia dla życia ludzkiego, dotykające tych momentów egzystencji, w których człowiek jest szczególnie bezbronny: przed narodzeniem i u kresu życia. Jana Pawła II szczególnie niepokoił przy tym fakt, że w świadomości zbiorowej zbrodnie takie jak aborcja czy eutanazja tracą stopniowo charakter przestępstwa. Zyskują wręcz status „prawa”: żąda się uznania ich pełnej legalności przez państwo. W konsekwencji w majestacie ustawy dochodzi do zbrodni za sprawą tych, którzy są moralnie zobowiązani do specjalnej troski o powierzone im życie: w przypadku aborcji – rodziców, w przypadku eutanazji – dzieci lub rodziny, a we wszystkich przypadkach – pracowników służby zdrowia. Wizja jak z „nowego, wspaniałego świata” Huxleya, a przecież dzieje się naprawdę i coraz mniej nas szokuje.
Jak doszło do tego, że te czyny, uznawane dotąd za przestępstwo, zamieniono w prawo?
Wydaje mi się, że należałoby mówić o sprzężeniu zwrotnym między zmianami w świadomości społecznej i prawem. Kulturę śmierci rozwijały początkowo tzw. kreatywne mniejszości, które – jak środowisko skupione wokół Margaret Sanger i założonej przez nią Planned Parenthood Federation – od pierwszych dekad XX w. promowały aborcję i antykoncepcję, stopniowo oswajając opinię publiczną ze swoimi postulatami. Ich oddziaływanie zostało zwielokrotnione w latach 60. – z jednej strony dzięki powstaniu pigułki antykoncepcyjnej, z drugiej zaś dzięki „rewolucji seksualnej”, głęboko zmieniającej podejście do ludzkiej seksualności, ale również do wiary w Boga i moralności. Na gruncie tych nowych wzorów myślenia i zachowań, promowanych przez istotną część „elit”, zarówno kulturowych, medialnych, politycznych, jak i – dodajmy ze smutkiem – kościelnych, dość szybko doprowadzono do zmiany prawa. Najdonioślejszym casusem był wyrok Sądu Najwyższego USA z 1973 r. w sprawie Roe vs. Wade. Z dnia na dzień, po wejściu w życie wspomnianego orzeczenia, 48 amerykańskich stanów musiało znieść prawo zakazujące aborcji. Miało to potężne znaczenie dla świadomości społecznej na Zachodzie. Jeśli aborcja zaczęła być prawnie gwarantowana, to nieuchronnie zaczynała również stawać się społeczną wartością. Zmiany prawne wzmagały zatem zmiany kulturowe. Te znowu napędzały nowe zmiany prawne, m.in. w Europie. W ten sposób, mówiąc skrótowo, krok za krokiem doszliśmy do dzisiejszej sytuacji i propozycji prezydenta Francji Emmanuela Macrona, aby uznać aborcję za prawo podstawowe Unii Europejskiej.
Czy nie jest naiwnością wiara w to, że składające się na „kulturę śmierci” antykoncepcja, sterylizacja, aborcja i eutanazja to elementy postępu, mające służyć człowiekowi? Kto tak naprawdę czerpie z nich korzyści?
Być może jest to naiwność. Z pewnością jest to jednak dramatyczna ślepota moralna. Każdy człowiek wie, że cel nie uświęca środków. Choć dobrze jest być zamożnym, nie usprawiedliwia to kradzieży, etc. Jan Paweł II przypomina w „Evangelium vitae” oczywistą prawdę, że negatywne nakazy moralne, uznające wybór określonego czynu za moralnie niedopuszczalny, mają dla ludzkiej wolności wartość absolutną. Oznacza to, że nakazy takie jak „nie zabijaj” obowiązują zawsze i we wszystkich okolicznościach, bez wyjątków. Przekroczenia takiej normy nie można uzasadnić żadną dobrą intencją ani konsekwencją, gdyż jej pogwałcenie zaprzecza zarówno miłości do Boga, jak godności i dobru człowieka. Niemniej takie wewnętrznie złe czyny służyć mogą interesom określonych grup, np. instytucjom bogacącym się na zabójstwach dzieci w łonach matek. Jan Paweł II w „Evangelium vitae” mówi wręcz o „spisku przeciw życiu”, w który zamieszane są nie tylko organizacje proaborcyjne, ale również instytucje międzynarodowe czy środki społecznego przekazu. Sytuacja w tym zakresie, dodajmy, pogorszyła się od lat 90. ubiegłego wieku.
A czy od czasów „Evangelium vitae” poszerzył się katalog zjawisk składających się na „kulturę śmierci”?
Katalog niewątpliwie się poszerzył. Do współczesnej kultury śmierci czy – jak to określił Jan Paweł II w Liście do Rodzin z 1994 r. – „antycywilizacji destrukcyjnej” zaliczałbym jednak przede wszystkim te fenomeny, które odsłaniają wspomniane „przewartościowanie wartości”, zatracenie przez społeczeństwo zdolności obiektywnej oceny moralnej czynów. Ich źródłem jest błąd antropologiczny: pojmowanie człowieka jako „autokreatora”, kogoś zajmującego miejsce Boga, skutkujący radykalnie indywidualistycznym pojmowaniem wolności. Jej wyrazem jest np. okaleczanie ludzi w imię tzw. zmiany płci, która w rzeczywistości – o czym rozstrzyga genetyka – jest niemożliwa.
Ostatnio Bank Światowy zawiesił wypłatę pożyczek walczącej z ubóstwem Ugandzie po tym, jak przyjęła ona ustawę penalizującą akty homoseksualne. Czy to moralne?
Mamy tu przykład konsekwencji oderwania wartości i praw człowieka od prawdy o dobru osoby ludzkiej. W Karcie praw podstawowych UE małżeństwo nie oznacza związku mężczyzny i kobiety, gdyż – jak stwierdził w jednym z orzeczeń TSUE – unijna definicja małżeństwa jest „neutralna płciowo”. Stanowisko takie przeczy w oczywisty sposób nie tylko istocie małżeństwa, ale również Powszechnej deklaracji praw człowieka ONZ. W art. 16 stwierdza ona, że małżeństwo stanowi związek mężczyzny i kobiety. W konsekwencji promocja związków homoseksualnych, będąca dla Unii czy Banku Światowego walką o prawa człowieka, dla Ugandy i zgodnie ze wspomnianą deklaracją ONZ jest ideologiczną kolonizacją. Warto dostrzec, że zachodnie prawa człowieka, „urywające się” prawdzie, zaczynają ostatecznie przeczyć powszechnie uznanym wartościom. Jednocześnie, podążając drogą zafałszowania wartości i ideologizacji praw, tracimy – jako Zachód – zdolność wpływania na rzeczywistą humanizację prawa na świecie, np. na podejście do kary śmierci w Ugandzie.
Pozostańmy przy „klasycznym” rozumieniu praw człowieka, typowych dla demokracji. W jaki sposób powinno być konstruowane prawo chroniące życie, by nie deformowało demokracji?
Minimalny wymóg jest bardzo prosty: prawo cywilne nie powinno podważać negatywnych nakazów moralnych. W „Evangelium vitae” Jan Paweł II podkreślał, że katolicy muszą być bezapelacyjnie pro-life, broniąc prawa do życia od poczęcia do naturalnego kresu. Analogicznie spojrzeć należy na ochronę praw rodziny, opartej na monogamicznym małżeństwie osób przeciwnej płci.
Encyklika głosi, że „życie osiąga swoją pełnię, gdy zostaje złożone w darze”. W kontekście zbliżającej się beatyfikacji rodziny Ulmów nasuwa się pytanie: czy ratując jedno życie, można narażać inne?
Wiele zależy od postawienia pytania. Zasadne jest oczywiście pytanie, czy można narażać życie własnej rodziny. Ale można również zapytać: czy wolno pozostawić na pewną śmierć drugiego człowieka potrzebującego pomocy? Jan Paweł II w „Evangelium vitae” ukazuje, że życie doczesne ma olbrzymią wartość, gdyż jest to rzeczywistość… przedostateczna. Istnieje zatem rzeczywistość ostateczna: życie wieczne w Bogu, ku któremu zmierza i które antycypuje nasze doczesne życie. Walka o prawo do życia jest zatem ostatecznie walką o obecność Boga w ludzkim życiu, sprzeciwem wobec traktowania człowieka jak autokreatora, wobec mówienia „nie” Stworzycielowi, który przecież jest Życiem. Jeśli to zobaczymy, to zrozumiemy również, że czasami powiedzenie Bogu „tak” wiązać się może z narażeniem doczesnego życia. Nie ma w tym sprzeczności.
Czy to znaczy, że „Evangelium vitae” skierowane jest tylko do wierzących?
Nie. Decyzja Ulmów jest przecież zrozumiała również dla niewierzących. Nie zmienia to faktu, że wiara w Jezusa Chrystusa jest istotną pomocą w odkryciu i przyjęciu moralnych, a zatem uniwersalnych prawd. Pomaga podejmować właściwe decyzje, czasami niełatwe. Jan Paweł II w „Evangelium vitae” proponuje perspektywę wzajemnego ugruntowania rozumu i wiary. Ewangelia życia – pisze – „zawiera w sobie to wszystko, co ludzkie doświadczenie i rozum mówią o wartości życia człowieka, przejmuje to, wywyższa i dopełnia”. Wiara nie tylko niczego nas nie pozbawia, ale otwiera nam przystęp do pełni prawdy o rzeczywistości.