Spojrzałem na zakończony niedawno sezon piłkarskiej Ekstraklasy i zobaczyłem, że chociaż system rozgrywek jest wielkim bublem, to jednak w tej naszej ligowej kopaninie da się dostrzec sporo ciekawostek i kilka pozytywów. A oprócz nich także niemało wątków nadających się… do kabaretu.
fot. Pixabay.comNajwiększym wygranym sezonu jest bez dwóch zdań Legia. Mistrz, który zaczął od wielkiego falstartu i kryzysu. Mistrz, który jesienią miał dużą zadyszkę. Mistrz, który długo gonił najlepszych. Aż tuż przed finiszem dogonił, potem przegonił i pierwszego miejsca już nie oddał. Brawo i chwała, bo nie było to łatwe zadanie.
Jagiellonia napisała z kolei najbardziej pozytywną historię: oto 30 lat po historycznym, pierwszym awansie do Ekstraklasy drużyna z Białegostoku, zbudowana bez wielkich i głośnych transferów, była o krok od mistrzostwa. Trener Michał Probierz daje naszej lidze mnóstwo kolorytu. Można się z nim nie zgadzać, czasami ciężko go lubić, ale jest szkoleniowcem dużej klasy. Z Białegostoku przykład powinni brać inni. Głównie ci, którzy zasłużyli na tytuł największej pomyłki sezonu.
Zapracowali na niego działacze oraz piłkarze z Chorzowa. Ruch pożegnał się z Ekstraklasą w bardzo wstydliwym stylu. Wstyd było czasami patrzeć na wyczyny piłkarzy, ale jeszcze więcej mają za uszami prezesi. W Chorzowie wpadli w dół finansowy, a przy okazji zaliczyli kilka wpadek wizerunkowych, które czternastokrotnemu mistrzowi Polski po prostu nie powinny się przytrafić. A skoro mowa już o Ruchu, to największy kiks przydarzył się właśnie piłkarzowi „Niebieskich”. Miłosz Przybecki w meczu z Koroną biegł przez prawie pół boiska na bramkę rywali. Łatwo minął bramkarza, a potem… mógł zrobić wszystko, bo bramka była pusta i nikt go nie atakował. Pomocnik Ruchu trafił jednak w słupek!
Cóż, gdyby kazać Przybeckiemu powtórzyć na treningu wyczyn z Kielc, pewnie miałby z tym kłopot. W tej sytuacji łatwiej było strzelić gola, niż z pięciu metrów trafić w słupek. Wstydzić powinien się także Rafał Siemaszko. To między innymi on przyczynił się do spadku Ruchu, strzelając mu gola… ręką. Sędziowie, niestety, bramkę uznali. Pan piłkarz zaś na pierwsze pytanie o tę sytuację i sposób zdobycia bramki odpowiedział, że niech to pozostanie tajemnicą. Niestety dla Siemaszki, tajemnicy nie było i nie będzie, bo zdjęcia oraz powtórki nie pozostawiły wątpliwości – tytuł największego oszusta sezonu trafić może tylko w jego ręce.