Nie był to dla niej łatwy rok.
W trakcie sezonu nie zanotowała większych wpadek, a mimo wszystko to wystarczyło, by straciła pozycję numer jeden wśród tenisistek – i zaczęto szukać powodów. No właśnie. Powodów czego? Kryzysu? Słabości? Spadku formy? Iga Świątek wciąż, niezmiennie była wśród najlepszych. Nieustannie dawała dowody tego, że nic złego się nie dzieje. A jednak szukano dziury w całym. Dlatego tak bardzo kibicowałem jej przed wyprawą do Meksyku. Turniej WTA Finals ma swoją renomę. Fakt, jest ona nieco nadszarpnięta przez to, co zrobili (a raczej czego nie umieli zrobić) organizatorzy zawodów w Cancun. Nie zmienia to jednak faktu, że dla tenisistek i tenisistów to wciąż ważny punkt sezonu. Dla naszej zawodniczki miał on szczególne znaczenie. Dobry występ w Meksyku mógł oznaczać powrót na szczyt rankingu. Tak się ostatecznie stało. To oczywiście miła sprawa. Polka znów jest najlepsza.
Turniej w Cancun pokazał jednak rzeczy ważniejsze. Iga Świątek udowodniła w jego trakcie, jak bardzo w tej chwili dominuje nad rywalkami. I najwyraźniej było to widać w dwóch pojedynkach: półfinałowym z Aryną Sabalenką oraz finałowym z Jessicą Pegulą. Białorusinka i Amerykanka zostały dosłownie zmiecione z kortu. I to wcale nie za sprawą nieznośnej meksykańskiej aury. Po prostu polska tenisistka nie pozostawiła im żadnych złudzeń co do tego, komu należy się tytuł. Po kilkunastu minutach finału na twarzy Peguli dokładnie było widać niedowierzanie oraz brak nadziei, że w tym meczu można cokolwiek zmienić. Świątek grała jak w transie. Weszła na poziom nieosiągalny dla innych zawodniczek. Doskonale pokazuje to jedna statystyka. W najnowszej historii tego turnieju, pisanej od 2003 r., największego wyczynu dokonała Serena Williams. Jedenaście lat temu Amerykanka w drodze po końcowy sukces oddała rywalkom 32 gemy. A co zrobiła Polka? Pobiła ten rekord w fantastycznym stylu, tracąc zaledwie 20 gemów. To jest po prostu wyczyn nieprawdopodobny: 6:3, 6:2 z Sabalenką, 6:1, 6:0 z Pegulą. Można na te wyniki patrzeć, patrzeć i patrzeć. I nie dowierzać.
Ale Iga Świątek naprawdę tego dokonała. Nigdy w historii w decydującym meczu WTA Finals nie było takiej dominacji jednej i tylko jednej tenisistki. Dlatego czapki z głów przed najlepszą tenisistką świata! Mamy w naszym kraju prawdziwy sportowy brylant. Szanujmy, dbajmy, doceniajmy to. A jeśli za kilka miesięcy Iga straci pierwsze miejsce w rankingu, nie łapmy się za głowy. To tak naprawdę niczego nie zmienia. Liczy się coś innego: szacunek dla dokonań tenisistki z Raszyna. Ciągły i nieustanny szacunek. Po erze Agnieszki Radwańskiej nastał czas Igi Świątek. Kilka lat temu nikt z nas nie mógł nawet marzyć o tym, że w tak krótkim okresie doczekamy się aż dwóch znakomitych zawodniczek. Tenis jest sportem globalnym. Wymagającym nieprawdopodobnych poświęceń. Iga dzięki licznym wyrzeczeniom dotarła na szczyt. Dlatego, chociaż zima tuż, tuż, raz jeszcze apeluję: czapki z głów przed naszą mistrzynią!