28 marca
czwartek
Anieli, Sykstusa, Jana
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Ze skalerem wśród Pigmejów

Ocena: 0
3819

Od Tokio po Paryż ludzie boją się dentysty. Chyba że ten oprócz leczenia zębów zagra w piłkę, zje termita przy ognisku i wysłucha problemów.

fot. arch. Martyny Osiak

Pigmeje nigdy dotychczas nie widzieli dentysty, ba! nie myli zębów. Martyna Osiak myślała więc, że jak tylko w wiosce Monasao w Republice Środkowej Afryki rozniesie się wieść o jej przyjeździe, czekać będzie kolejka. Nic z tych rzeczy. Jak bolał ich ząb – przekonała się dentystka – ratowali się ziołami albo go usuwali: nożem lub maczetą.

Pigmeje są nieśmiali, wręcz bojaźliwi, trudno nawiązują kontakty. W przeciwieństwie do reszty Afrykańczyków nie lgną do białego człowieka. Są za to bardzo pokorni. Najpierw Martyna musiała zdobyć ich zaufanie. Bez tego nie było mowy nie tylko o leczeniu, ale nawet o rozmowie. Zaczęła więc od zabaw, bycia razem, wreszcie pogadanek o higienie jamy ustnej, o tym, że jak ząb boli, to trzeba coś zrobić. Na koniec było wspólne mycie zębów, bo miała stos szczoteczek i past. Wtedy już nie była obca.

Minęło kilka dni od przybycia Martyny, kiedy rankiem prowadzący w wiosce misję ks. Wojciech Lula ze Stowarzyszenia Misji Afrykańskich zawołał do niej: „Patrz, co się dzieje!”. A tam Abis, odpowiedzialny za studnię, szoruje zęby.

Ten pierwszy wyjazd, w styczniu 2017 r., był trudny. Martyna rwała zęby na potęgę. Leczyć nie było jak – był tylko przedpotopowy fotel. W Monasao funkcjonuje maleńka przychodnia prowadzona przez trzy przeszkolone Pigmejki. Ale w kąciku dentystycznym żadnych wierteł, dmuchaw, oświetlenia. Pigmeje, mimo że zębów nie czyszczą, mają je w niezłym stanie – dzięki diecie niskocukrowej, jedzeniu raz dziennie i piciu tylko wody. Jednak cierpią na choroby przyzębia, wskutek czego ich zęby często nadawały się tylko do usunięcia. Martyna była przygotowana: miała narzędzia, znieczulenie, opatrunki.

Za drugim razem, w lipcu tego samego roku, przywiozła już sprzęt do skalingu, by usunąć złogi kamienia i przeciwdziałać stanom zapalnym dziąseł. Tym razem kolejka czekała: część żeby się przywitać, część na leczenie. – Nagle chodzenie do dentysty stało się modne! – przyznaje dentystka. – Zresztą na skaling nie trzeba ich namawiać: widzą swoje czyste zęby i to im się podoba!


Szczotka w dżungli

Na ekstrakcję przychodzili ludzie także z pobliskich wiosek. Z zębem bolącym od tygodnia, miesiąca, nawet roku. – Najbliższego dentystę mają 300 km od wioski, na transport ich nie stać. Do mnie szli piechotą „zaledwie” 50 km. Dlatego dwa, trzy razy w tygodniu sama do nich jeździłam.

Kiedy do „swoich” Pigmejów pojechała ostatnio, w grudniu 2018 r., już byli jak rodzina. W lipcu Martyna znów chce do nich wrócić. Gromadzi materiały stomatologiczne i cieszy się, że statkiem płyną do wioski wiertła, ssaki, dmuchawy. Nareszcie!

W czterotysięcznej wiosce mieszka zawsze razem z Pigmejami – w domku z łazienką, zaraz obok szałasów. Ciągle się więc spotykają. Po pracy i w dni wolne wychodzi z nimi do dżungli – w ich środowisko naturalne. W wiosce mieszkają od niedawna, jakieś 40 lat. Ten koczowniczy lud, który zawsze żył ze zbieractwa i łowiectwa, ma się nauczyć, jak hodować zwierzęta, jak uprawiać rośliny; poznaje też wartość pieniądza. Lasy tropikalne – dom Pigmejów – są wycinane, a polowania zakazane.

– A oni znają w tym lesie każde drzewo, wiedzą, gdzie się nie zapuszczać, widzą mrówki czy węże, których biały człowiek nie dostrzeże – mówi Martyna. – Razem z kobietami budowałam tamę i łapałam ryby, kraby, krewetki. Są mistrzami zbieractwa i łowiectwa. A zerwać z koczowniczym trybem życia niełatwo, dlatego za każdym przyjazdem widzę, że kogoś w wiosce brakuje, bo ruszył w świat.

Dietę, na co dzień ograniczoną do manioku z sosem z liści, Pigmeje urozmaicają sobie dwa razy do roku, gdy jest pora na gąsienice i termity. Żerujące w koronach drzew stworzenia schodzą wtedy na ziemię. – Chodzenie na gąsienice to jak u nas grzybobranie. Pigmeje zbieraja je wiadrami, gotują i zajadają się białkiem – mówi Martyna. – Nie lubię robaków, ale jadłam, odmówić byłoby przecież niegrzecznie.

Raz poszła z nimi na spanie w dżungli. Było ognisko, posiłek, śpiewy, tańce. Kładą się spać, cisza, słychać tylko odgłosy dżungli – niesamowite doświadczenie – aż tu naraz jakiś szelest... Martyna wygląda z namiotu, a to Pigmeje jak jeden mąż szczotkują zęby! Innym razem ktoś ją zaczepił: „Przyjdę do ciebie, bo zauważyłem plamkę na zębie”. „Koniec świata – pomyślała – Pigmeje zęby sobie oglądają!”.


Bez oczekiwań

Monasao to naprawdę koniec świata: leży na sawannie, w 40 minut można dojść do dżungli. Z lotniska w stolicy to 500 km: 12-13 godzin jazdy samochodem w porze suchej. W porze deszczowej, gdy zawali się most lub ciężarówka ugrzęźnie w błocie – nawet półtorej doby. Mimo trudów podróży i warunków życia Martyna uwielbia wracać. – Pobyty tam dają mi więcej, niż ja tym ludziom mogę dać – przyznaje. – Tam spełniam się jako lekarz, jako człowiek, ale też przenoszę się w zupełnie inną rzeczywistość, poszerzam horyzonty. Po powrocie inaczej patrzę na swoje życie.

Choć jest tam tylko zimna woda, je się to, co jest, za wyposażenie pokoju służy łóżko, szafa i stolik, panuje gorąc i wilgotność taka, że w porze deszczowej wszystko pleśnieje, choć przeszła malarię, choć może ukąsić wąż czy skorpion – jest tam szczęśliwa.

– Grunt to nie mieć żadnych oczekiwań, wtedy też nie ma rozczarowań – mówi. Do misji przygotowuje się dwa, trzy miesiące. Ponieważ to kraj niebezpieczny, MSZ nie wspiera finansowo podejmowanych tam działań, Martyna zbiera więc pieniądze na własną rękę. Pomagają jej Caritas i przyjaciele uczestniczący w kościelnych zbiórkach. Szuka sponsorów materiałów stomatologicznych, wyrabia wizę. Musi pozamykać wszystkie sprawy na uczelni, bo po pięcioletniej stomatologii, z której robi doktorat, rozpoczęła jeszcze studia lekarskie.

Afryka przyszła jej naturalnie. Myśl o takiej pracy kluła się od lekcji francuskiego jeszcze w gimnazjum, gdy konwersowali o Lekarzach bez Granic. A skrystalizowała się na studiach, podczas konferencji o Medykach dla Afryki. – Zaczęłam szukać możliwości. Zawód praktykuję od czterech lat, a na pierwszą misję wyjechałam do Kamerunu w 2016 r., rok po studiach na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym.

W siedemdziesięciokilogramowym bagażu wiezie nie tylko materiały stomatologiczne, ale i ubrania, metalowe miski, które robią tam furorę, zabawki. – Tam dzieci zostawione są same sobie, nie mają klocków, roweru, konsoli, ale jakaż była ich radość z przywiezionej przeze mnie piłki – śmieje się dentystka.


Miski, chrzest i ufność

W zamian za to, co robi, dostaje uśmiech, zaufanie, serdeczność. Na 50-metrowej drodze z domu do gabineciku co najmniej 30 razy odpowiada na „dzień dobry”. Zapraszają ją do siebie, co nie jest u nich naturalne. – Wstydzą się biedy, która nie pozwala ugościć – mówi Martyna – a ostatnio zaprosiło mnie pięć rodzin. Przygotowali posiłek z mięsem, które jest u nich tylko na święta. Ksiądz misjonarz nie mógł się nadziwić. Ci ludzie są do szpiku kości dobrzy: nie szukają kłótni, nie są zawistni czy fałszywi. Jest w nich prawda i prostota.

Chcą być pomocni – czasem zaglądają do gabinetu tylko po to, by powiedzieć „cześć”, a czasem pomagają, trzymając ssak, tłumaczą, jeśli Martyna ma problem ze zrozumieniem pacjenta. Przeszkoliła już Marie-Noël, która umie już wykonać proste usunięcie zęba. Podczas kolejnego wyjazdu chce przyuczyć jeszcze jedną Pigmejkę. – Dla nich to ważne, że coś potrafią, że mają moc sprawczą. Zaczynają wierzyć w siebie. A ja będę miała asystentkę.

Mają małą wiarę w siebie, ale wrodzoną w świat nadprzyrodzony. – Jeszcze zanim zaczęła się ich ewangelizacja, którą doskonale dziś kontynuuje ks. Wojciech – opowiada Martyna – wyczuwali obecność Boga, Jego Syna i Ducha Świętego. Chrzest tylko ich w wierze chrześcijańskiej ugruntował. Monogamistami są od zawsze.

– Przeznaczam na wolontariat urlop w gabinecie stomatologicznym i wakacje na uczelni. To czas dobrze przeżyty – mówi lekarka, zaprzeczając tezom o „poświęceniu”. – Tam nie ma co zwiedzać, może poza rezerwatem słoni i goryli oraz wodospadami, których zresztą nie zdążyłam jeszcze zobaczyć. Po zakończonej niedawno wojnie wciąż jest niebezpiecznie, są napady rabunkowe na misje, wybuchy w Kościołach. Ale u nas w lesie jest w miarę spokojnie. Wiem, że sama Afryki nie zmienię, moja pomoc jest doraźna. Ale wystarczy mi świadomość, że dzięki niej ktoś żyje bez bólu, wreszcie może spokojnie zasnąć. A ja – może fizycznie jestem zmęczona, bo od rana do wieczora coś się dzieje, ale psychicznie odpoczywam: od wyścigu z czasem, samą sobą, codziennych wyzwań w Polsce.

Sprawnie posługuje się językiem sango, nauczyła się też dialektu mbenzele, by sprawić „swoim” Pigmejom przyjemność. Ale to nie tylko dlatego oni mówią o niej: „Ty już jesteś Pigmejka. Biała Pigmejka”. Ona ich kocha, a oni to czują. Martyna wie, że prowadzi ją tam sam Pan Bóg. Ufa Mu i już wie, dlaczego nawróciła się niedługo przed podjęciem decyzji o misjach. – Bez Niego nie dałabym rady – mówi.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

Absolwentka polonistyki i dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim, mężatka, matka dwóch córek. W "Idziemy" opublikowała kilkaset reportaży i wywiadów.

- Reklama -

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 29 marca

Wielki Piątek
Dla nas Chrystus stał się posłusznym aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej.
Dlatego Bóg wywyższył Go nad wszystko i darował Mu imię ponad wszelkie imię.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 18, 1 – 19, 42
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Najczęściej czytane artykuły



Najwyżej oceniane artykuły

Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter