– Według myśli Bożej dziecko jest przyszłym świętym – mówi ks. prof. Robert Skrzypczak
fot. Monika Odrobińska/IdziemyZ ks. prof. Robertem Skrzypczakiem rozmawia Monika Odrobińska
Skąd się biorą rodzice?
Stworzył ich Pan Bóg! Małżonkowie, poprzez wzajemne oddanie się sobie, doskonaląc się wzajemnie, współpracują z Bogiem w wydawaniu na świat i wychowywaniu nowych ludzi. To niezwykle honorowe powołanie. Współczesne nauczanie Kościoła często odnosi do małżonków-rodziców ów zaszczytny termin: „współpracownicy Boga”. Paweł VI w encyklice Humanae vitae pięćdziesiąt lat temu napisał o małżeństwie: „Bóg Stwórca ustanowił je mądrze i opatrznościowo w tym celu, aby urzeczywistniać w ludziach swój plan miłości”.
Z kolei w Liście do rodzin św. Jan Paweł II pisał: „Rodzenie jest kontynuacją stworzenia. (…) Bóg „chce człowieka dla niego samego”. Trzeba, ażeby w to chcenie Boga włączało się ludzkie chcenie rodziców: aby oni chcieli nowego człowieka, tak jak go chce Stwórca.
Synod Archidiecezji Krakowskiej, który trwał od 1972 do 1979 r., w dokumencie poświęconym odpowiedzialnemu rodzicielstwu, stwierdził: „Dlatego też małżonkowie w pełnieniu obowiązku przekazywania życia nie mogą postępować dowolnie; przeciwnie, są oni zobowiązani dostosować swoje postępowanie do planu Boga Stwórcy”.
A gdzie w tym wszystkim plany rodzicielskie?
Kto myśli, że planuje dzieci, nic nie rozumie – mawia dr Wanda Półtawska. Każde dziecko otrzymuje życie od Boga. Istnieje więc problem zrozumienia roli rodziców i ich posłuszeństwa: oni mają być posłuszni Bogu, a ich dzieci im. Ksiądz Gaston Courtois tłumaczył, że według myśli Bożej dziecko jest przyszłym świętym. Wychowywanie go to wydobywanie z niego człowieka, chrześcijanina. Niestety, jest wielu rodziców troszczących się o zdrowie dzieci, ale nie interesujących się ich higieną umysłową i wyrobieniem etycznym.
O związku Ewangelii z życiem łatwo teoretyzować. Ale rzeczywistość jest bardzo złożona. Czy Kościół jeszcze za nią nadąża?
Społeczeństwo się sekularyzuje, ludzie są przygnieceni pracą – to sprawia, że modlitwa i życie religijne stają się coraz trudniejsze. Większość katolików sprzeciwia się aborcji, ale niemal wszyscy aprobują sztuczną kontrolę narodzin. Prawo kanoniczne – twierdzi ta większość – powinno być „interpretowane i stosowane w duchu miłosierdzia” lub – jak na początku 2014 r. przekonywał biskup Trewiru Stephan Ackermann – dobrze będzie dokonać przynajmniej głównych zmian w moralności katolickiej. Bo Kościół musi „podążać za bieżącymi czasami”. Ale my nie chcemy zmieniać nauczania kościelnego.
Pytanie brzmi: czy w imię miłosierdzia Kościół ma sankcjonować różne ludzkie zachcianki, również te związane z życiem uczuciowym? W tym względzie Kościół w świecie współczesnym staje się coraz bardziej „kontrkulturą” – i to od tej jego wyjątkowej postawy zależy, czy przetrwa. Ma wybór: albo być solą ziemi, albo słodzikiem angażującym się w kompromisy ze światowym sposobem myślenia i pozwolić – lub nie – na rozwodnienie swojej specyfiki, zakorzenionej w Chrystusowym nauczaniu.
Kościoły protestanckie przyzwalają na antykoncepcję i… pustoszeją. Nie tędy droga?
Encyklika Humanae vitae wiąże seksualność z miłością, a miłość z osobą, osobę zaś z Chrystusem. Kto bierze na serio Boży nakaz: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się” (Rdz 1,28), nie musi niepokoić się o liczbę wiernych. I nie chodzi tu tylko o demografię. W bardziej konserwatywnie nastawionych wspólnotach chrześcijańskich wiernych nie ubywa, wręcz jest ich więcej.