Prawo to jest bardzo surowe. To, czego brakuje, to law enforcement, czyli społecznego nacisku - mówi prof. Krzysztof Wojcieszek, specjalista ds. profilaktyki, w rozmowie z Moniką Odrobińską.
fot. pixabay.com / CC0Skoro prawo zakazuje picia alkoholu w miejscach publicznych, to czego brakuje, by alkohol rzeczywiście zniknął z naszych ulic?
Prawo to jest bardzo surowe, np. sprzedanie alkoholu nieletniemu grozi cofnięciem koncesji na kilka lat. Problem w tym, że prawo to nie jest respektowane – gdyby było, z mapy znikłoby trzy czwarte sklepów sprzedających alkohol. To, czego brakuje, to law enforcement, czyli społecznego nacisku. Społeczeństwo nie jest gotowe na egzekwowanie prawa do wolności od alkoholu w przestrzeni publicznej, jakby się z jego obecnością pogodziło.
No bo w zasadzie komu szkodzi, że wypiję grzecznie piwko w parku? – pytają przeciwnicy zakazu.
Młodzi ludzie modelują swoje postawy na podstawie obserwacji otoczenia. Jeśli widzą, że jakąś czynność „się wykonuje”, uznają to za normę. Zakaz picia alkoholu w miejscach publicznych ma chronić obywateli przed bezczelną postawą: „na moim terytorium rządzą moje prawa”. Porównałbym ją z zaznaczaniem terytorium przez obsikujące je psy. Takie osoby szukają symbolicznego poparcia, a jest nim już brak sprzeciwu.
Jeśli w przedziale pociągu ktoś zacznie aplikować sobie heroinę, prawdopodobnie spotka się z protestem. Otwierający puszkę z piwem nie napotka żadnych oporów. A alkohol jest substancją psychoaktywną o wiele groźniejszą niż narkotyki w skumulowanych skutkach (Nutt, 2010). Publiczne spożywanie alkoholu, demonstrowane często jako „relaksacyjne picie piwka”, wcale nim nie jest – to jawne łamanie prawa.
Są miejsca spod tego zakazu wyjęte. To dobrze?
Po jakimś czasie okazuje się, że takie miejsca zamieniły się w śmietnik, miejsce burd i ciągłych wizyt patroli porządkowych. Mało mówi się o tym, że w miejscach obowiązywania swobody publicznego spożywania alkoholu wzrasta liczba aktów przemocy. Badania pokazują, że objęcie ich zakazem np. nocnej sprzedaży alkoholu owocuje spadkiem przypadków napadów, bójek i aktów chuligaństwa.
Mamy dziwne wyobrażenie, że piwko pije kulturalny młody facet, który nie zakłóca przecież ładu społecznego, bo nie zachowuje się napastliwie. A on otwiera drzwi do sytuacji destrukcyjnych społecznie. Badania sprzed dwóch lat pokazały, że 60 proc. Polaków nie widzi różnicy między alkoholem a innymi produktami spożywczymi. Padli ofiarą przekraczania właśnie tego typu granic. W wielu krajach publiczne upijanie się jest źle odbierane, u nas na widok pijaka pod płotem ludzie kiwają z pobłażaniem głową: „Niech sobie chłopina odpocznie”.
Przeciwnicy zakazu publicznego picia alkoholu mówią, że walczą o swoje „prawo” do robienia tego, co im się podoba. Czy faktycznie mają takie prawo?
Chcą tym samym odebrać wolność tym, którzy nie życzą sobie alkoholu w przestrzeni publicznej, co zresztą gwarantuje im prawo. Wracam do przesuwania granic: jeśli mam prawo pić, to mam prawo się też upijać; kolejnym krokiem jest to, że w pijanym widzie „mogę” zaatakować. Osoby o postawie „piję w parku i co mi zrobicie” badają reakcje społeczne. Jeśli nie ma reakcji na ich zachowania, granica przesuwa się dalej. Wielu w ten sposób doszło od „niegroźnego” sączenia piwka pod trzepakiem do alkoholizmu. Szkodliwe społecznie jest nie tylko publiczne picie alkoholu, ale także obnoszenie się z tym.
A ataki na ustawę?
Ustawa powstała w 1982 r. jako jeden z sierpniowych postulatów „Solidarności”, dlatego sierpień jest dziś miesiącem trzeźwości. Hasło padło na podatny grunt, bo Wojciech Jaruzelski sam był abstynentem i uległ naciskom Kościoła, bractw trzeźwościowych i organizacji pozarządowych. Jej wprowadzenie naprawdę było momentem otrzeźwienia.
W 1918 r. Polska była jednym z najmniej pijących krajów w Europie, miała świetne prawo z 1920 r., potem wojna i komunizm rozpiły Polaków. Ustawa z 1982 r. była odruchem samoobrony. Tak wartościowych zapisów nie miał żaden kraj w Europie; wiele do tej pory ich nie ma. Mimo to zapisy te bywają nazywane reliktem komunizmu. Beneficjent ataków na ustawę jest tylko jeden: biznes alkoholowy, a reliktem komunizmu jest nie ustawa, ale pijaństwo.