Co najmniej 80 tys. zł zebrali wierni z Rymanowa Zdroju w trakcie festynu dobroczynnego „W hołdzie prześladowanym chrześcijanom”.
Pan Bóg, gdy chciał uczynić cud rozmnożenia, potrzebował pięciu chlebów i dwóch ryb
– mówi Bogdan Porembski. Historia wydarzenia pisana jest konsekwentnie rok po roku z udziałem świeckich, księży, parafii, każdego, kto do serca wziął sobie słowa Chrystusa, że cokolwiek uczynimy jednemu z najmniejszych, uczynimy Jemu i dla Niego.
To, co dzieje się w Rymanowie, to pięć chlebów i dwie ryby, ale Bogu wystarcza, by po raz ósmy upomnieć się o Kościół cierpiący. Taki zamysł zakorzenił się w sercach organizatorów już na samym początku. Choć mijają kolejne lata, zapał w nich nie gaśnie. Kilka miesięcy przed festynem trwa już dyskusja o tym, kogo zaprosić, gdzie powinny stanąć stoiska, co w tym roku trafi na licytację.
Ja jestem w galerii. Obrazy, jakie nie zostały przekazane na aukcję, są sprzedawane właśnie tutaj
– podkreśla pani Iwona, która festyn w Rymanowie nazywa wielkim parafialnym świętem. Zauważa, że przygotowanie jednego stoiska, w tym wypadku galerii, to kilka dni pracy, bo obrazy trzeba zebrać w jedno miejsce, wycenić, opisać i zaprezentować. Przygotowania do całego festynu zaczynają się jeszcze wcześniej, zwłaszcza dyskusja o tym, jakie wesprzeć dzieło.
W tym roku organizatorzy postanowili wspomóc zakup busów dla syryjskich dzieci mieszkających w Libanie. Pojazdy umożliwią najmłodszym dojazd do szkoły
– podkreśla ks. prof. Waldemar Cisło, który wziął udział w wydarzeniu.
Fot. Biuro Prasowe PKWP Polska
Na Nikodemie, który w wydarzeniu brał już udział, a na co dzień pracuje w Pomocy Kościołowi w Potrzebie, za każdym razem ogromne wrażenie robi atmosfera.
Jest wypełniona Bogiem i dobrem. To piękne święto, bo łączy ludzi. Poprzez nie pokazujemy, że ludzie się dla nas liczą
– zaznacza.
Bogdan Porembski, jako organizator, mocno przeżywa każdą pomyłkę, ale z jego punktu widzenia nie są one przeszkodą, by zatrzymać zapał grupy świeckich, która poprzez festyn znalazła swoje miejsce w parafii oraz szerzej w Kościele. Próbuje zliczyć osoby zaangażowane w przygotowania.
Co najmniej 200, 300, może i więcej. Jasne, chciałbym, żeby to była cała parafia, nawet tysiąc osób, ale to niemożliwe. Choć Kościół zawsze był trzódką, owczarnią, o którą Pan Bóg się troszczy
– dodaje.
Zaangażowanie w organizację wydarzenia zostawia po sobie ślad. Dostrzega to pani Maria, której regularnie towarzyszyły wątpliwości, czy w kolejnym roku uda jej się tak mocno włączyć w pracę.
Czasem jestem bardzo zmęczona i mówię do męża, że to mój ostatni raz, gdy biorę na siebie tyle zadań. Ale to mija!
– mówi. Pomaga jej świadomość, że każda złotówka, jaką udaje się zebrać, idzie na coś naprawdę ważnego.
W tym roku, według wyliczeń organizatorów, udało się pozyskać co najmniej 80 tys. zł.
Tam, gdzie trafią te pieniądze, każda pomoc ratuje dzieci przed porzuceniem edukacji
– zaznacza ks. prof. Waldemar Cisło. Wyjaśnia, że jeśli w rodzinie brakuje pieniędzy na żywność, to łatwo podjąć decyzję o rezygnacji z posyłania najmłodszych do szkół, a coraz częściej zdarza się, że zamiast w szkolnej ławce uczniowie spędzają całe dnie w pracy.