Flaszka w warzywniaku
Przykładem tego, co dzieje się w stołecznych dzielnicach, może służyć Mokotów, gdzie powstające jak grzyby po deszczu budy z alkoholem to prawdziwa plaga.Przeciw działalności jednej z nich – „Świata Alkoholi” przy ul. Sobieskiego 18 – wystąpił proboszcz parafii św. Antoniego Marii Zaccarii (oo. barnabitów) o. dr Kazimierz Lorek CRSP. Punkt dostał koncesję pod koniec grudnia ubiegłego roku z góry na 10 lat i jest już szóstym sklepem z alkoholem w pobliżu skrzyżowania ulic Sobieskiego i Nałęczowskiej. Całodobowa sprzedaż alkoholu ruszyła naprzeciwko kościoła w wigilię 2013 roku. Ostentacyjnie.
Decyzji o powstaniu tego punktu nie konsultowano – co wskazuje kodeks postępowania administracyjnego – ani z okolicznymi mieszkańcami, ani z proboszczem, ani z kimkolwiek z nieodległego Instytutu Psychiatrii i Neurologii, gdzie znajduje się m.in. słynny Ośrodek Terapii Uzależnień dr. Bohdana Woronowicza. Na dodatek przy świątyni znajduje się charytatywny „Dom Chleba”, gdzie gromadzą się ludzie przeważnie wyrzuceni poza margines społeczeństwa.
– Parafianie alarmują, że te osoby upijają się, zalegają na klatkach schodowych. Odkąd jest ten ostatni sklep całodobowy – upijają się całodobowo. A miasto zamiast im pomagać wyjść z alkoholizmu, liczy zyski z koncesji i sprzedaży alkoholu – mówi o. Lorek. Gdy wyłożył w kościele listy z protestem przeciw działalności sklepiku, szybko zebrało się ponad 2 000 podpisów. – Ponad 30 instytucji samorządowych i obywatelskich przyznało, że sklepu nie powinno tu być. I co? I nic. Burmistrz Mokotowa i jego urzędnicy na moje apele odpowiadają, że wszystko jest zgodnie z prawem i że mają związane ręce – dopowiada o. Lorek. Nie poddaje się, ale przyznaje: najbardziej przeraża mnie niemoc.
Pikanterii dodaje fakt, że – jak ujawniono 25 lutego na spotkaniu dzielnicowej Komisji Zdrowia, Pomocy Społecznej i Rodziny – wspomniana budka dostała pozwolenie na użytkowanie gruntu jako sklep z warzywami. W dodatku wszystkie pozwolenia sklep dostał z urzędu Mokotowa, chociaż zgodnie z adresem Sobieskiego 18 należy do Wilanowa. Nikt się jednak w urzędach obu dzielnic takimi „drobiazgami” się nie zajmuje.
Samobójcza polityka
– Ustawa o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi z 26 października 1982 roku funkcjonuje i spełnia swoją rolę, z jednym zastrzeżeniem: daje samorządom za duże prawa i pozostawia im dowolność w ustalaniu liczby punktów sprzedaży alkoholu – ocenia Krzysztof Brzózka, dyrektor Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych.Do grudnia 2013 roku każda stołeczna dzielnica miała swój, corocznie zwiększający się i w całości wykorzystywany, roczny limit ok. 300 pozwoleń. Stołeczny ratusz zmienił to, ustalając jeden limit dla wszystkich dzielnic na 5540 sklepów i punktów spożycia w miejscu sprzedaży. Limit w znacznej mierze wykorzystany już w pierwszym kwartale 2014 roku.
Za każdym punktem sprzedaży idą pieniądze. Opłata jedynie za korzystanie z zezwolenia na sprzedaż napojów alkoholowych w jednym punkcie w roku 2014 to – według kalkulatora urzędu miasta Warszawy – 3150 zł. Nie dziwi więc, że według statystyk Biura Informacji Publicznej (BIP) m.st. Warszawy tylko w I kwartale tego roku ważności – na 2, 5, 10, a nawet 50 lat – nabrało 1287 zezwoleń.
– Gminy, wydając ogromną liczbę pozwoleń, zaprzeczają polityce ograniczenia dostępności alkoholu. Skutek: jesteśmy najbardziej nasyconym punktami sprzedaży alkoholu państwem na świecie. W Polsce jeden taki punkt przypada na 250 mieszkańców. To polityka samobójcza – ocenia Brzóska.
– W praktyce zbliżamy się do standardów Rosji, gdzie buda z wódą stoi obok budy z wódą. Rozpijanie narodu na okrągło – wtóruje dr Bogdan Woronowicz. Czy przeszkadza mu sklep z alkoholem nieopodal jego ośrodka? – Powiem szczerze: to nie moja sprawa. Szkoda nam czasu na osoby niepracujące nad sobą. Jak ktoś się chce napić, to kopa w tyłek i do widzenia. Ale włodarzom miasta to już nie powinno być obojętne, że w miarę, jak dostępność się zwiększa i spożycie jest większe. To urzędnicy mają utrudniać dostęp do alkoholu i dbać o to, żeby nie rozpijać ludzi, a nie ja, ksiądz czy mieszkańcy. Warto to władzom miasta przypominać – dopowiada z naciskiem.