ŚCIANY NIE NA PRÓŻNO ZBUDOWANE
Cecylia i Zbigniew żyli bardzo skromnie – ona pracowała w fabryce jako szwaczka, on był ekspedytorem w fabryce konserw. Praca poniżej wiedzy, oczytania i umiejętności, a płaca zaniżona, bo Polacy i „wrogowie ludu” dużo zarabiać nie mogą, ale nie narzekali. Cecylia smażyła pączki i pierożki, które sprzedawała na bazarze.
Częstymi gośćmi w ich domu byli księża. – Rodzice nie bali się ich przyjmować. Historia rodziny pokazała, że Bóg ma ich w swojej opiece – mówi córka Zbigniewa i Cecylii, Teresa Zawadzka. To Jego w tej rodzinie się bali, nie ludzi. Kiedy Teresa przybiegała do taty z płaczem, że pani w szkole wzywa ją do odpowiedzi słowami: „A teraz do tablicy „niedorżnięta szlachta” albo „polska kompozytorka”, bo grała na pianinie, mówił: „Nie zwracaj na nich uwagi. Po prostu się ucz i bądź mądra”.
Pogodziła się z tym, że nie ma przyjaciół, bo nikt nie rozumiał dziewczynki, która mówiła: „Jestem małą Polką, a mój znak to Orzeł Biały” i czytała Mickiewicza, Kraszewskiego, Sienkiewicza. W domu rozmawiało się tylko po polsku, w tej rodzinie związki małżeńskie zawierano tylko między Polakami, więc i ona jest Polką. A w szkole sami Ukraińcy. W dzieciństwie język ukraiński i rosyjski kojarzyły jej się z wyzwiskami i obelgami. Przez tę polskość nie dostała się na studia, bo dlaczego naród ukraiński ma płacić za naukę „kogoś, kto czuje się Polakiem i kto w rodzinie ma wrogów ludu z odsiadką na koncie”.
Gdy miała 25 lat, tata zmarł. Bracia pożenili się, a ona wzięła do siebie mamę. W 1987 r. usłyszała, że do Polski przyjechać ma papież Jan Paweł II. Z Kamieniecką pielgrzymką wybrała się do Rzeszowa, by zobaczyć z bliska polskiego papieża, Polskę i Polaków.
Po przekroczeniu polskiej granicy chciała całować tę ziemię, objąć każdego przechodnia. „Tato, jestem w Polsce, oddycham polskim powietrzem!” – krzyczała w duchu. Wiedziała, że on dzieli z nią to szczęście, choć fizycznie już go na tym świecie nie było. Wiedziała, że dzieli je także babcia Anna i dziadek Stanisław, którego nigdy nie poznała, i babcia Franciszka, i dziadek Antoni.
I wtedy coś w niej pękło. Dla Polaków była zwyczajną Ukrainką. Po powrocie do domu zapytała mamę, dlaczego wychowała ją z tatą tylko w polskiej kulturze.
- Nie ma znaczenia, w jakim kraju się urodziłaś, jesteś Polką i musisz szanować swoje pochodzenie – usłyszała.
Poczuła pustkę i zagubienie. „Po co oni wszyscy umarli, cierpiąc prześladowania: babcia Anna i dziadek Stanisław, babcia Franciszka, tata?” – pytała sama siebie. „Czy Polsce ta ofiara była potrzebna? A czy jestem jej potrzebna ja i moja mama?”. Odpowiedź przyszła jakiś czas później.
Najpierw jednak dane jej było odnaleźć dziadka Antoniego – tego, który poszedł walczyć wraz z polską armią w 1943 r., zostawiwszy żonę z dwójką dzieci i maszyną do szycia. Dzięki pomocy organizacji szukających zaginionych osób Teresa dowiedziała się, że mieszka on w Lipsku. Zaprosił i ją, i swoją córkę Cecylię, zaraz więc zaczęły wyrabiać potrzebne dokumenty.
Był 1992 r., wolna Ukraina, nikt nie spodziewał się trudności. Ambasada w Kijowie nie zgodziła się jednak na wspólny wyjazd matki z córką, wizy wystawiła im na różne miesiące. Kiedy je wreszcie otrzymały, w ambasadzie niemieckiej zaginęło zaproszenie od Antoniego. Szybko przysłał nowe, ale pojechać mogła tylko Cecylia.
W hali przylotów od razu się rozpoznali, choć przecież ostatnio widzieli się 50 lat wcześniej – gdy wychodził z domu, żegnał ją jako 10-letnią dziewczynkę. Antoni ściskał w ręku list, który otrzymał od władz zaraz po wojnie, z informacją, że cała jego rodzina zginęła i w związku z tym nie ma powrotu do ZSRR. Płakał i prosił córkę o wybaczenie. On, którego oddzielono od rodziny i okłamano. Który później już z nikim się nie związał, nie miał nikogo bliskiego. Który swoje mieszkanie oddał państwu, bo nie miał komu, i żył teraz schorowany w domu starości. Wiedzieli, że widzą się już ostatni raz. Cecylia wróciła do Kamieńca, a jej ojciec do siebie, ale aż do jego śmierci rozmawiali ze sobą przynajmniej raz w tygodniu. Nie mogli się sobą nacieszyć.