Zdrady nie będzie
Polskim księżom po przekroczeniu bramy KL Dachau zabierano prawo do wolności i do ludzkiego traktowania. Nie udało się jednak pozbawić ich godności, człowieczeństwa, chęci niesienia wzajemnej pomocy, odprawiania – choć w ukryciu – Mszy Świętych. We wspomnieniach daje się zauważyć, że stan duchowny, pobyt w tym samym seminarium i praca w tej samej diecezji były w obozie czynnikiem silnie łączącym, szczególnie w Dachau. W blokach 28 i 30 obok seminarzystów, kleryków, alumnów (Marian Szczerkowski, Kazimierz Majdański, Ignacy Jeż) umieszczono ich profesorów, jak ks. Franciszek Korszyński, rektor Seminarium Duchownego we Włocławku, bp Michał Kozal, rektor seminarium duchownego w Gnieźnie (w 1933 r. przyjął tam wuja autorki, Leona Stępniaka, który jako ksiądz dożył 100 lat, i 26 alumnów, później młodych prezbiterów współwięźniów w Dachau). Kiedy blokowym bloku 28 został ks. Teodor Korcz, akcja dobroczynna księży polskich wzmogła się jeszcze bardziej. W tym samym czasie za zgodą władz obozowych (w 1943 r. zelżał nieco rygor, np. zaprzestano bicia) sztubowymi zostali polscy księża. Wkrótce, w wielkiej konspiracji, nielegalnie, dla młodych alumnów zorganizowano „seminarium duchowne”. Wykłady odbywały się w barakach, przed udaniem się na spoczynek: filozofię wykładał ks. prof. Skowroński z Łodzi, Pismo Święte – ks. Franciszek Mączyński. Trwało to, niestety, tylko kilka miesięcy.Przez krótki czas, po wstawiennictwie Stolicy Apostolskiej, od 23 marca 1941 r. do 18 września 1941 r. kapłani polscy mogli korzystać z kaplicy w bloku duchownych niemieckich. I wtedy, 18 września, tysiącu polskich kapłanów władze obozowe zaproponowały, w zamian za przywileje, podpisanie niemieckiej listy narodowościowej. Nawet w tak ciężkich warunkach żaden kapłan nie zdradził swojego narodu, do wieczora nie zgłosił się żaden. Więźniom obozu zaimponowała taka postawa, nawet najbardziej nieżyczliwi wyrazili swoje uznanie.
Następnego dnia wszystkich polskich księży zapędzono do pracy, zakazano korzystania z kaplicy, udziału w liturgii, za najdrobniejsze przewinienia karano karą „słupka” lub bicia, zaczęto zabierać na doświadczenia pseudomedyczne. Dopiero w grudniu 1944 r. zezwolono polskim kapłanom na wstęp do kaplicy w bloku 26. Do tej chwili dwa taborety zestawione między łóżkami, przykryte chusteczkami, stanowiły ołtarz. Zwykła szklanka i okrągła blacha cynkowa służyły za kielich z paterą.
Ksiądz Stanisław Kucharzak, kapłan diecezji włocławskiej, namawiany przez komendanta KL Dachau, by wyrzekł się kapłańskiego powołania, a w zamian zostanie zwolniony z obozu, odrzekł: „Wolę umrzeć niż sprzeniewierzyć się Bogu i Ojczyźnie” (J. Domagała, Ci, którzy przeszli przez Dachau, Warszawa 1957).
Wiara i nadzieja
Głośna na cały obóz stała się postawa jezuickiego alumna, Ludwika Antona. W 1944 r. niemieccy strażnicy postanowili zniszczyć drewniany krzyż, stojący przy drodze prowadzącej do folwarku Polnhof. Przeszkadzało im, że idący do pracy więźniowie zdejmują przed krzyżem czapki. Alumn Ludwik Anton stanął w obronie krzyża. Ryzykując życie, żądał od władz obozowych, by krzyż ponownie stanął w tym samym miejscu. Do dziś nie wiadomo, co skłoniło władze obozowe, że – ku zdziwieniu więźniów – krzyż odnowiono i postawiono tam, gdzie zawsze stał. Kleryka Ludwika Antona nie spotkała żadna kara, obrońca krzyża doczekał wyzwolenia.Jerzy Junosza-Kowalewski, więzień Dachau, wspominał: – Księża katoliccy i zakonni pomagali Polakom przetrwać obozowe piekło. Każdego dnia z narażeniem życia na blokach 28 i 30 organizowali Msze Święte oraz udzielali Komunii Świętej. Dbali o morale więźniów, pocieszali, podtrzymywali na duchu.
Gdy na przełomie 1944 i 1945 r. wybuchła epidemia tyfusu, z bloków chorych uciekli blokowi. Wtedy do opieki zgłosiło się dwudziestu polskich księży, wśród nich ks. Stefan Wincenty Frelichowski „Wicek”. Wiedział, że w każdej chwili może się zarazić i umrzeć. W tych nieludzkich warunkach, przy zupełnym braku lekarstw i opieki lekarskiej, całe dnie przebywał z chorymi, którym już nikt nie chciał pomóc. Spowiadał, rozgrzeszał, komunikował. Zarażony tyfusem, zmarł 23 lutego 1945 r. Ciało ks. Frelichowskiego, zanim zostało spalone w krematorium, więźniowie włożyli w „obozowej trupiarni” (Totenkamer) do trumny, przykryli białym prześcieradłem, co na warunki obozowe było wydarzeniem niezwykłym. Kto mógł, przychodził i oddawał mu hołd. Już wtedy byli przekonani o jego świętości. Dzisiaj jako błogosławiony jest patronem polskich harcerzy.