16 kwietnia
wtorek
Kseni, Cecylii, Bernardety
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Muzeum piekła

Ocena: 0
1329

Jedenastoletnia Helenka wróciła ze szkoły i jadła obiad w pustym domu, gdy wtargnął do niego gestapowiec z psem i kazał jej kończyć jedzenie, bo ją zabiera. Tak zaczęła się jej gehenna.

fot. IPN

Mama Heleny Leszczyńskiej, dziś dziewięćdziesięcioletniej, była wtedy w pracy, brat ukrywał się po ucieczce z Niemiec, podobnie tata – uczestnik powstania wielkopolskiego. To „zamiast” niego Niemcy uwięzili dziewczynkę – robili tak często, by skłonić do ujawnienia się zakonspirowanych lub niewygodnych dla Rzeszy rodziców. Najpierw pozbawiali dzieci opiekunów, wysyłając ich do pracy – bez niej pod hitlerowską okupacją nie było mowy o przeżyciu – do więzień czy obozów koncentracyjnych, a potem je same wyłapywali z ulic za „włóczęgostwo” czy kradzież jedzenia.

Obóz „poprawczy” w Łodzi utworzyli pod pretekstem zajęcia się „zdemoralizowanymi” kilku- i kilkunastolatkami. W rzeczywistości Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt był obozem koncentracyjnym dla małoletnich od drugiego do szesnastego roku życia. Niemcy utworzyli go na terenie łódzkiego getta, tak by nikt się o nim nie dowiedział, a ewentualni uciekinierzy zostali natychmiast wychwyceni przez straż getta.

 


ODLICZANIE RATUJE ŻYCIE

– Najpierw zabrali mnie do więzienia urządzonego w Domu Żołnierza w Poznaniu, mama mogła mnie tam odwiedzić tylko raz – opowiada Helena Leszczyńska z Poznania. – Potem mnie i inne dzieci wsadzili w zakratowany pociąg, wywieźli do Łodzi i ostatecznie zamknęli w obozie przy ul. Przemysłowej. Przebywałam tam do 1945 r.

Zaraz po przyjeździe dzieciom golono głowy i przebierano je w drelichowe mundurki. Na nogi dawano drewniaki. Ci, którzy wychodzili z karceru, mieli na mundurkach malowane czerwone pasy. A do karceru trafić było nietrudno, w ogóle na karę zasłużyć nie było trudno. Głodowe racje żywnościowe sprawiały, że dzieci schylały się po cokolwiek, co nadawało się do zjedzenia, i za to już groziła kara, najczęściej baty i… pozbawienie posiłku. Wówczas wszystko oddałoby się nawet za tę miskę wrzątku z pływającymi w środku zgniłymi liśćmi kapusty i robakami.

– Gdy lagerfuhrer szedł, waląc batem o cholewy, musieliśmy przystawać i się kłaniać. Jak ktoś mu podpadł, winowajców ustawiał w rzędzie i kazał im z kubła do kubła przelewać fekalia – mówi pani Helena. – Cisza nocna trwała od godziny 21. Żeby dyżurny mógł wynieść z baraku wiadro z odchodami, musiał najpierw krzyknąć „Austreten”, by go strażnik nie rozstrzelał.

Jedynymi dorosłymi, z jakimi małoletni więźniowie obozu mieli do czynienia, byli obozowi nadzorcy, każący nazywać siebie „wychowawcami”. – Na wspomnienie Genowefy Pol, która zajmowała się dziewczętami i maluchami, do dziś robi mi się słabo – mówi Helena Leszczyńska. – Ona i Sydomia Bayer nosiły metalowe pręty obciągnięte skórą, którymi natychmiast wymierzały karę. Od wyjścia z obozu nie ma nocy, żebym nie budziła się z przerażeniem. Traktowali nas tam jak przestępców.

Najmłodszym więźniem obozu był Marek Zakrzewski. W momencie osadzenia miał dwa lata. Na wrześniowe spotkanie byłych więźniów w Zgierzu nie mógł dotrzeć, ale do współwięźniów napisał list: „Dziękuję Bogu i starszym braciom obozowym za dokarmianie, mycie i, co najważniejsze: odliczanie na apelach. Nieodliczony ginął”. Wspominał przy tym przegląd rasowy i polityczny przy rejestrowaniu, głód, choroby, przymusową pracę ponad siły, zniemczanie i niewolę.

„Ojcze nasz należało mówić szeptem, bo na głos verboten – zakazane i verbrechen – przestępstwo. Aż niepojęte jest, że oprawcy hitlerowscy na klamrach pasów mieli napis «Gott mit uns – Bóg jest z nami». Ale czy przyjąć, że czas zatarł ślad? Że ścieżki trawą zarosły, że Polacy, nic się nie stało? Polska, Ojczyzna nasza, to nasz zbiorowy obowiązek pokazywania w świecie wzlotów i upadków, niedoli i martyrologii okupacyjnych – losów dzieci bez dzieciństwa, a także udowodnienie potomnym, że nie daliśmy pogrześć mowy, że Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy”. Na liście aresztowanych w Mosinie za udział rodziców w konspiracji w tzw. grupie Witaszkowów Marek Zakrzewski zajmował 58. pozycję, dziś „Mosiniaków” żyje ledwie piątka.

 


KONIEC MILCZENIA

Nie ma wśród nich Urszuli Kaczmarek, uznawanej za pierwszą ofiarę obozu. Gdy rodzice pracowali, ona zajmowała się rodzeństwem. Została aresztowana w trakcie łapanki, gdy udała się po zakupy. Trafiła do Łodzi. Z jej pięciomiesięcznego pobytu w obozie zachowała się skromna korespondencja z ojcem. „Mam tu dobrze” – pisała, inaczej jej list nie przeszedłby przez cenzurę. Dalej prosiła o trochę żywności, mydła i proszku. Źle znosiła głód, wciąż kradła jedzenie, za co Genowefa Pol biła ją tak, że ciało miała poodbijane od kości, a niegojące się rany gniły. To wszystko i ciągły strach sprawiły, że dziewczynka miała problem z utrzymaniem higieny, za co była jeszcze mocniej bita. A przedtem – polewana lodowatą wodą z pompy, miała też szorować się szczotką ryżową. Strażniczki wyzywały ją przy tym od „polskich świń”, a gdy nie miała już siły się ruszyć, wysłały ją do izby chorych. Tam wodą pod ciśnieniem Genowefa Pol polewała jej ranę na brzuchu. Po kilku dniach Ula zmarła.

 

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

Absolwentka polonistyki i dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim, mężatka, matka dwóch córek. W "Idziemy" opublikowała kilkaset reportaży i wywiadów.

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 17 kwietnia

Środa, III Tydzień wielkanocny
Każdy, kto wierzy w Syna Bożego, ma życie wieczne,
a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 6, 35-40
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Najczęściej czytane komentarze



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter