Ruch zmniejsza poziom kortyzolu, stąd ruszające się dziecko jest mniej podatne na stres.

Żyjemy, wbrew pozorom, w wyjątkowo zasiedziałych i mało ruchliwych czasach. Ciągły pośpiech, napięcie, mnogość i zmienność bodźców, liczba zadań do zrobienia – dają złudzenie aktywności. Ale tak naprawdę właśnie z powodu napiętego grafiku ruszamy się mniej niż ludzie żyjący dawniej. Siedząca praca, samochód, bo nie mamy czasu, by iść, jechać rowerem albo komunikacją. Nasze dzieci też mają mniej okazji do ruchu i wysiłku. Są odciążane, wożone i noszone (wielu rodziców niesie na rękach przedszkolaka z parkingu albo wiezie go wózkiem).
„Mózg lubi ruch” – to tytuł konferencji zorganizowanej przez Szkołę „Strumienie” w Józefowie. Tobiasz Boral, specjalista od efektywnej nauki, mówił, że chcąc, by nasze dzieci maksymalnie rozwijały swój potencjał, musimy zapewnić im codzienną dawkę ruchu, który dostarcza mózgowi potrzebną dawkę tlenu. Potem można szukać innych sposobów wspierania ich rozwoju, ale bez tych podstaw efekty będą słabsze. Badania pokazują, że dobre dotlenienie mózgu zwiększa zdolność koncentracji i przyswajania informacji. Ruch zmniejsza też poziom kortyzolu, stąd ruszające się dziecko jest mniej podatne na stres. Warto więc korzystać z codziennych okazji do ruchu.
Kiedyś były one czymś oczywistym, dziś zanikają. Dzieci nie chodzą już kilometrami do szkoły, ale pozwólmy im jeździć rowerem czy autobusem. Droga na przystanek, konieczność podbiegnięcia, by zdążyć, łapanie równowagi, gdy autobus kołysze czy hamuje… – to naturalne okazje do ruchu i wysiłku, zamiast samochodowej bierności.
Główne przyczyny, dla których dzieci zbyt mało się ruszają, to właśnie „pozorna aktywność” – mnóstwo różnych zajęć, co sprawia, że dzieci często są dowożone i długo tkwią w bezruchu. Także nadopiekuńczość i lęk, potęgowane przez zalew dramatycznych informacji płynących z całego świata. I last but not least: łatwa zgoda na bierne spędzanie czasu przed ekranami, wynikająca z przekonania, że to dla dzieci rozwijająca forma spędzania czasu, a nieraz ze złudzenia, że przed ekranem dzieci są bardziej bezpieczne, niż gdybyśmy wypuścili je na dwór. „Współcześni rodzice przeceniają ryzyka związane ze światem realnym, a nie doceniają tych związanych ze światem wirtualnym” – pisze Jonathan Haidt w książce „Niespokojne pokolenie”. Ale to już temat na zupełnie inny felieton.