– Wcześniej nie znałem tej metody. Nie przypuszczałem, że umiejętność obserwacji cyklu daje tak ogromną wiedzę i że można stosować tak szeroką formę diagnostyki, która rzeczywiście jest skuteczna – przyznaje. – Ponad 30 lat temu, gdy powstał program in vitro, zaczęto zaniedbywać diagnostykę, bo wydawała się już niepotrzebna. A przez te lata w medycynie nastąpił olbrzymi postęp. Ochronna medycyna prokreacyjna, której częścią jest naprotechnologia, korzystając ze współczesnych osiągnięć medycznych, próbuje dokładnie zdiagnozować przyczyny niepłodności małżeńskiej i zastosować odpowiednie narzędzia, aby im przeciwdziałać – tłumaczy. Ochronna medycyna prokreacyjna obejmuje wiedzę nie tylko z zakresu ginekologii, ale też wielu innych dziedzin, np. endokrynologii, alergologii, gastroenterologii, andrologii czy stomatologii, a także chirurgii i mikrochirurgii antyzrostowej.
Zielony czy biały
Państwo Elżbieta i Bogusław Stejkowscy zawsze chcieli mieć czwórkę dzieci. Po kilku latach starań okazało się jednak, że z powodu choroby męża szanse na poczęcie są bardzo małe. Zdecydowali się na adopcję, lecz ośrodek wydał im decyzję odmowną. Programu in vitro nie brali pod uwagę. – W tej kwestii ważne jest dla mnie nie tylko stanowisko Kościoła, ale też to, co ja osobiście sądzę. Nie chciałem, żeby ktoś grzebał w organizmie mojej żony i zapładniał ją, uważałem to za obrzydliwe – argumentuje Bogusław. Gdy usłyszeli o naprotechnologii, chcieli spróbować tej metody jako ostatniej szansy. Trafili do Instytutu Rodziny w Warszawie. Przez pierwsze pół roku uczestniczyli w spotkaniach z instruktorem, który uczył ich obserwacji cyklu na podstawie Modelu Creightona. – Metoda nie jest skomplikowana, wymaga tylko codziennej rzetelnej obserwacji śluzu kobiety: w jakich dniach się pojawia, jaki ma kolor i konsystencję – tłumaczy Elżbieta. Mąż też jest zaangażowany w metodę: do niego należy zapisanie wyniku w karcie za pomocą odpowiedniego symbolu i przyklejenie naklejki w danym kolorze. – Na zielono oznaczamy dni, w których współżycie nie powinno się wiązać z poczęciem, a na biało – kiedy poczęcie może się udać. W dniu oznaczonym literką P prawdopodobieństwo wystąpienia owulacji jest największe – wyjaśnia Bogusław, pokazując wypełnioną kartę.Po kilku miesiącach zgłosili się do lekarza, który na podstawie kart obserwacji zlecił odpowiednie badania. Elżbieta została poddana zabiegowi usunięcia ognisk endometrialnych, później podawano jej zastrzyki z hormonami. – Nie stwierdzono u mnie poważnych dysfunkcji, ale w związku z chorobą męża trzeba było sprawić, że będę bardziej płodna, żeby zwiększyć szanse na poczęcie – tłumaczy. Gdy po dwóch latach leczenie nie przyniosło efektu, zrezygnowali z niego, nadal jednak prowadzili obserwacje cyklu. Po kilku miesiącach nieoczekiwanie począł się ich syn. Dziś Henio ma ponad rok, a jego rodzice myślą o kolejnym dziecku. Dwanaście lat zmagań z niepłodnością wiele ich nauczyło i umocniło ich relację małżeńską. – Teraz wiemy, że nawet najcięższe próby nie są w stanie nas pokonać – zwierzają się.
Jasne i logiczne
Państwo Aneta i Piotr Bącalowie także są pod opieką Instytutu Rodziny. Ich córeczka Weronika ma już czternaście miesięcy, poczęła się po kilku miesiącach leczenia. Zanim jej rodzice dowiedzieli się o naprotechnologii, przez trzy lata bezskutecznie starali się o dziecko. Nie ukrywają, że pogodzenie się z niepłodnością było dla nich bardzo trudne. W pewnej chwili Anecie przeszło przez myśl, że jedyną szansą dla nich może być in vitro. Oboje postanowili jednak, że nie chcą z niego skorzystać. – In vitro jest trochę nielogiczne. Skoro natura wymyśliła, że do komórki jajowej ma dotrzeć jeden najsilniejszy plemnik, to na jakiej podstawie ktoś obserwujący plemniki przez mikroskop decyduje, który z nich ma być zwycięzcą? – zastanawia się Piotr.Naprotechnologię cenią ze względu na bardzo indywidualne podejście do każdego pacjenta. – Wszystkie badania i leczenie były nakierowane na to, co się aktualnie działo w moim organizmie. Z obserwacji cyklu wynikało, że owulacja występuje u mnie w 11. dniu cyklu, a nie tak jak u większości kobiet w 14., dzięki czemu wiedziałam, którego dnia powinnam wykonać badania – tłumaczy Aneta. Wiele dały im grupowe spotkania z psychologiem, odbywające się w klinice. – Ważne było dla nas poczucie, że nie jesteśmy sami, poznaliśmy osoby, które miały podobny problem – mówią.