Musimy starać się być dla siebie wzajemnie atrakcyjni. Na ile to od nas zależy, nie możemy wpadać w bylejakość.
Jeden ze znajomych księży, zachęcając małżonków, by dbali o swój wygląd w każdym wieku, żartuje, że „starsza kamienica potrzebuje więcej tynku”. Gdy cytuję to w trakcie wykładu, zwykle rozlega się śmiech, ale nie miejmy złudzeń: „przemija uroda w nas, w zdumieniu i w oczach gwiazd”, jak śpiewa Seweryn Krajewski. O ile duchowo z wiekiem dojrzewamy i – w wielu przypadkach – piękniejemy, o tyle nasza doczesna powłoka zmienia się niekoniecznie w najbardziej pożądanym kierunku. I choć niektóre procesy są nieuniknione, to nie jest tak, że możemy machnąć ręką i całkiem sobie ten temat odpuścić.
Choć zapewne minął już czas, gdy widok ukochanej osoby powodował miękkość kolan i głęboki wstrząs, musimy starać się, aby mąż czy żona, widząc nas, nie doznawali wstrząsu o podobnej sile, lecz ze znakiem minus. Małżeństwo to długa i często niełatwa podróż, co do tego nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Budzimy się i zasypiamy razem, przeżywamy rozmaite momenty, widzimy się w różnych, nieraz krytycznych i mało estetycznych sytuacjach. Cóż, takie po prostu jest życie. Ale z drugiej strony, na ile to od nas zależy, nie możemy tutaj wpadać w bylejakość. Podobnie jak w innych obszarach, np. intelektualnym czy duchowym, gdzie nawet po wielu latach (a nie tylko na etapie „gonienia króliczka”) musimy starać się być dla siebie wzajemnie atrakcyjni lub innymi słowy: być dla drugiej osoby darem, który wciąż cieszy i zachwyca wszystkie zmysły, wzrok, słuch, dotyk, węch…
I nie mówię tu o jakichś ekscesach chirurgicznych, implantach tu i tam czy fundowaniu sobie na ustach „efektu glonojada”. Chodzi o rzeczy znacznie prostsze: lekki makijaż, może paznokcie, w miarę elegancki ubiór nie tylko od wielkiego wyjścia, ładne dodatki, delikatne perfumy czy woda kolońska, zadbane włosy. Trzeba też mieć trochę instynktu samozachowawczego i wiedzieć, co lepiej zasłonić, a co wyeksponować. Każdy ma to, co ma, i warto jak najlepiej grać kartami, które mamy w ręku, także w domu, nie narażając najbliższych nam osób na przykre widoki, bo skoro „mój (albo moja) ci jest”, to już nie warto się starać.
Hiszpańskie przysłowie mówi: „Zadbana żona zamyka drzwi do domu sąsiadki”, co oczywiście odnosi się jak najbardziej także do panów. Jak to dobrze, jeśli po wielu latach wciąż patrzymy na siebie wzajemnie z radością i przyjemnością, jeśli wciąż lubimy się do siebie przytulać i czule całować. To wymaga trochę wysiłku i starań, z czasem pewnie jakby więcej, bo wiadomo: im starsza kamienica… Wspomniany ksiądz radzi: dbajcie o swój wygląd, poświęcajcie na to czas i ustalcie na to nawet określony „fundusz reprezentacyjny”. I nie jest to w żadnym razie próżność czy rozrzutność, lecz po prostu… miłość bliźniego.