– Kobiety płakały, błagały separatystów z tzw. Republiki Donieckiej, by na to przystali, ale oni powiedzieli, że mogą puścić tylko je same z dziećmi do Zaporoża – a to przecież 200 km. Sytuacja była patowa, straciliśmy nadzieję. Wreszcie jedna z kobiet, ciężarna, uklękła przed żołnierzami i ubłagała możliwość noclegu w ukraińskiej wioseczce Tiemruk okupowanej przez Rosjan. Nie byliśmy pewni, czy i tam Rosjanie już na nas nie czekają i nas nie rozstrzelają. Ostatecznie stwierdziliśmy, że jeśli mamy zginąć, to co za różnica gdzie. Ta decyzja uratowała nam życie, Bóg nad nami czuwał. Ludzie przyjęli nas po domach, nakarmili, a rano wskazali drogę omijającą rosyjskie patrole. Na próbę odważył się pojechać nią jeden samochód, a gdy mu się udało, ruszyła także reszta. Szosa zasłana była trupami rosyjskich żołnierzy i szczątkami samochodów – opowiada zakonnik.
FILTROWANIE „WROGÓW”
W niedzielę o 14.00 wjechali do Zaporoża, gdzie poczuli się bezpieczniej, a stamtąd ruszyli do Kamieńca. – Przyjmujemy tu kolejnych uciekinierów z Mariupola, ale jak pomóc tym, którzy zostali w tamtejszej pułapce? – pyta retorycznie o. Paweł. Schrony są tam bardzo małe, ludzie chowają się po piwnicach, a niektórzy na parterze lub pierwszym piętrze. Ilu z nich zdołało lub zdoła przeżyć?
Paulin relacjonuje, że w rejonie Mariupola Rosjanie ostrzeliwują całe wioski. – Nawet nie z czołgów; żołnierze wdzierają się do domów i gwałcą, kradną, zabijają. Jeśli kobieta stawia opór, szantażują, że jeśli im się nie odda, zabiją jej syna, męża, ojca czy brata. To brzmi jak opowieść z czasów II wojny światowej, tymczasem dzieje się tuż za granicą UE w drugiej dekadzie XXI w.
Jak donosi Międzynarodowy Czerwony Krzyż, są przypadki, że w Mariupolu ludzie atakują się nawzajem, poszukując jedzenia. Pojawił się tam czarny rynek handlu warzywami, ale o mięso i tłuszcze jest trudno. W dramatycznej sytuacji są chorzy, zwłaszcza na cukrzycę czy raka. Szpitale także nie są bezpiecznym miejscem niesienia pomocy, co pokazał przykład bestialskiego zbombardowania szpitala położniczego. Zniszczone zostały także m.in. teatr i szkoła, służące za schrony. Dla BBC wypowiedziała się 27-letnia Wiktoria, która znała troje dzieci zmarłych z odwodnienia. Udało jej się uciec z miasta, ale jest zdeterminowana, by wydostać z niego rodzinę.
Jak donoszą ukraińscy żołnierze z pułku Azow, po lotnictwie, artylerii i czołgach okupanci sięgnęli po okręty wojenne. Wiedzą dokładnie, że atakują cywilów. Do Mariupola jeżdżą autobusy
z pomocą humanitarną, ale czy uda im się dostarczyć pomoc potrzebującym, skoro drogi są częściowo kontrolowane przez Rosjan?
Gdy ten numer trafia do rąk czytelników, liczba ofiar śmiertelnych w Mariupolu sięga 20 tys. – jest ich tyle, że chowane są w masowych grobach. – By przejść ulicami, należało wymijać góry zwłok – wspomina o. Tomaszewski. – Każde tamtejsze podwórko to cmentarz, żywi nie nadążają chować martwych. Infrastruktura miasta została zniszczona w 90 proc. Trudno mówić o mieście, którego już nie ma. Nie wiem, czy kiedyś wrócę do mariupolskiego klasztoru, nie wiem nawet, czy jeszcze stoi – ostatnio w jego pobliżu przebywały rosyjskie wojska. A ci wszyscy mieszkańcy, którzy uciekli i nie mają dokąd wracać? Kto i kiedy odbuduje im domy?
– Rosjanie chcą stworzyć obóz dla uchodźców z Mariupola, który ma być obozem filtracyjnym – mówi o. Paweł. – Spośród uchodźców filtrowani w nim będą „wrogowie” Rosji, których tym łatwiej będzie wyeliminować. Syn mojej gospodyni pracował kiedyś w służbie granicznej, jeśli Rosjanie znajdą go w bazie danych jako tego, który w ich mniemaniu występował przeciwko nim, mogą go rozstrzelać. Co gorsza, w tworzeniu obozu ma uczestniczyć Czerwony Krzyż, jest on już po rozmowach z Ławrowem.
Ukraina odrzuciła rosyjskie ultimatum poddania się, ale świat nie powinien odwracać wzroku od głodujących i żyjących tam w strachu osób.