Polecam zasadę „tu i teraz”. Po łacinie nazywa się ona hic et nunc i jest znana szczególnie w zakonach
fot.pixabay.com/CC0
Na modlitwie mam problemy z rozproszeniami. Myślę cały czas o tym, co mam jeszcze ogarnąć w domu i w pracy, zamiast rozmawiać z Bogiem.
Polecam zasadę „tu i teraz”. Po łacinie nazywa się ona hic et nunc i jest znana szczególnie w zakonach. Zasada opiera się na realizmie. Prawdziwym, realnym czasem jest teraźniejszość. Przeszłość już była, a przyszłość dopiero będzie. Pierwszej już nie zmienimy, a ta druga jest zwykle inna od tego, czego się spodziewamy. Żyjemy w krótkiej chwili „pomiędzy”. Nadmierna koncentracja nad przyszłością i przeszłością jest mało pożytecznym życiem wspomnieniami i wyobraźnią. Odciąga nas od pokoju serca. Bóg nosi imię „Jestem”. Jest z nami teraz, w każdej chwili naszego życia. Towarzyszy nam opieką tam, gdzie jesteśmy. Jeśli pozwala na życiowy krzyż, to od razu wspiera adekwatną łaską do jego dźwigania. Jeśli pozwala na mocne karcenie, to daje mocne wsparcie.
Diabeł, świadomy obecności Boga z nami „tu i teraz”, wciąga nas w świat, którego nie ma, świat bez łaski, świat wyobraźni. Jak? Po pierwsze, próbuje nas straszyć. Podsyła troski i lęki. Zaczynamy rozwiązywać problemy i bać się, stresować, frustrować. W końcu mówimy: „Gdzie jesteś, Boże, że mi jest tak ciężko?”. Tymczasem w głowie – także na modlitwie – przeżywamy problemy, które się nie wydarzyły, a najczęściej się nie wydarzą. Można dostać nerwicy albo depresji przez wyobrażanie sobie nieszczęść, które nigdy nas nie spotkają. Inną formą wyciągania nas przez diabła z „tu i teraz” jest nęcenie na przyjemności. Abyśmy tylko znęceni kasą, seksem albo zwycięstwem nad wrogiem nie żyli „tu i teraz”. Zaczynamy myśleć, że gdzieś tam czekają wszystkie przyjemności świata. Trzeci sposób wyciągania przez diabła z „tu i teraz” dokonuje się przez – dobrą w innym zastosowaniu – empatię. Wyobrażamy sobie, jak innym jest dobrze albo źle. Zamartwiamy się potwornie. A ci, którym jest ciężko, towarzyszy przecież Bóg z potrzebną łaską. My natomiast odczuwamy ich cierpienie a nie odczuwamy ich pocieszenia. Łatwo wtedy oskarżać Boga i ludzi o okrucieństwo. Zamartwiamy się w imię sprawiedliwości, a tak naprawdę w imię swojej pychy „pseudozbawców”.
Chrześcijaństwo nakazuje nam być tu i teraz z Bogiem. Boże zaproszenie przyjmujemy, kiedy zaczynamy dzień od modlitwy i wyciszenia. Każdego dnia. Potem mamy wytrwać w łasce chodzenia z Nim. Potrzebujemy, przynajmniej od czasu do czasu, rekolekcji i dni skupienia, aby wracać pośród wewnętrznej ciszy do Boga, który chce być blisko z nami cały czas. To, co prawdziwe, ważne i piękne dzieje się tu i teraz.