Polityczne zamieszanie w Izraelu może doprowadzić do całkowitej destabilizacji kraju. Przeciwko forsowanym przez rząd Benjamina Netanjahu zmianom w sądownictwie protestują bowiem nawet wojskowi.

Rezerwiści izraelskiego lotnictwa zagrozili odejściem ze służby, jeśli reforma wejdzie w życie. „Kiedy zobowiązaliśmy się poświęcić nasze życie dla kraju, nigdy nie myśleliśmy, że nadejdzie dzień, w którym umowa między nami a państwem zostanie naruszona. Przez dziesięciolecia porzucaliśmy wszystko i twardo ruszaliśmy naprzód, by bronić Izraela, a teraz walczymy o demokrację” – napisali rezerwiści w swym oświadczeniu, cytowanym przez „Jerusalem Post”. Wsparło ich 10 tys. rezerwistów z innych rodzajów broni. A to oznacza, że armia izraelska może z dnia na dzień drastycznie ograniczyć swoją zdolność bojową.
OSŁABIENIE SĄDU NAJWYŻSZEGO
Izraelski parlament, Kneset, przyjął kluczową dla zmian w sądownictwie ustawę 64 głosami. Pozostali ze 120 parlamentarzystów zbojkotowali głosowanie. Zgodnie z ustawą Sąd Najwyższy pozbawiony został kluczowego prawa. Do tej pory mógł uchylać decyzje rządu i Knesetu, jeśli uznał je za „nieracjonalne”, a więc w praktyce – nieproporcjonalnie skoncentrowane na interesie politycznym, bez należytego uwzględnienia interesu publicznego.
„New York Times” pisał, że ta właśnie zmiana mogłaby bez problemu zostać poparta przez lewicę w USA (w artykule użyto słowa „liberałowie”, co w Stanach Zjednoczonych jest synonimem lewicy) i zwolenników demokracji na całym świecie. W efekcie bowiem „demokratycznie wybrani przywódcy będą mieli większą władzę, a niewybierani sędziowie mniejszą”. Niemniej przeciwko takim zmianom protestują w Izraelu zarówno zwolennicy centrum, jak i lewicy. Jak wskazał „New York Times”, wynika to z obaw, że władze „wykorzystują mechanizmy demokracji, aby przekształcić Izrael w kraj niedemokratyczny”.
Problem polega na tym, że Sąd Najwyższy jest w Izraelu szczególnie ważnym organem, ponieważ w kraju tym nie ma konstytucji w postaci jednego aktu prawnego (tak jak na przykład w Polsce). W innych krajach to konstytucja ogranicza uprawnienia władzy wykonawczej, zawierając przepisy uniemożliwiające przejęcie lub utrzymanie władzy w sposób niedemokratyczny. Tam, gdzie konstytucji nie ma, podobną rolę może odgrywać właśnie sąd.
Tymczasem Netanjahu stoi przed dwoma wielkimi problemami. Wskutek specyficznej ordynacji wyborczej Kneset jest bardzo rozdrobniony i trudno jest stworzyć rząd mający stabilną większość. Koalicja rządowa składa się z pięciu ugrupowań: Likud (32 posłów), Szas (11), Unia Narodowa (7), Zjednoczony Judaizm Tory (7 – są to dwie działające razem partie, Agudat Israel i Sztandar Tory), Żydowska Siła (6) oraz No’am (1). Obok ugrupowania Netanjahu są to partie religijne, skrajne, mające specyficzne programy wyborcze. Ale bez nich Netanjahu nie mógłby rządzić, musi więc przystać na ich żądania. A poza tym sam Netanjahu oskarżony jest o oszustwa, nadużycie władzy i przyjmowanie łapówek. Miał m.in. wspierać ustawodawstwo korzystne dla właściciela firmy telekomunikacyjnej Bezeq, a w zamian na należącym do niego portalu informacyjnym Walla ukazały się dziesiątki pozytywnych artykułów o nim i jego żonie.
Co więcej, w efekcie zmian w prawie Netanjahu może teraz wymienić prokuratora generalnego na kogoś, kto będzie mu przychylny. Co prawda twierdzi, że tego nie zrobi, ale to wcale nie jest pewne…
ZAMIARY NETANJAHU
Ale nie chodzi jedynie o samego premiera. Teraz Netanjahu może na najwyższe stanowiska mianować także osoby skazane wcześniej za korupcję. Spór z Sądem Najwyższym wynika częściowo z jego decyzji blokującej powołanie przez szefa rządu na ministra Arjego Deri – lidera współpracującej z nim wpływowej religijnej partii Szas. Deri został uznany za winnego przyjęcia 155 tys. dolarów łapówki w trakcie pełnienia urzędu ministra spraw wewnętrznych i skazany na trzy lata więzienia. Zwolniono go po 22 miesiącach, a karę skrócono ze względu na dobre sprawowanie. W grudniu 2022 r. Deri został po raz kolejny zaprzysiężony na ministra spraw wewnętrznych i jednocześnie szefa resortu zdrowia w gabinecie Netanjahu, ale w styczniu 2023 r. musiał zostać zdymisjonowany, bo Sąd Najwyższy uznał, że członkiem rządu nie może być osoba skazana prawomocnym wyrokiem za korupcję.
Tymczasem od Szasu (Sefardyjska Partia Strażników Tory) w sporej mierze zależy przyszłość gabinetu. Ugrupowanie to reprezentuje właśnie Żydów sefardyjskich (wywodzących się z zachodniej Europy, gdy aszkenazyjczycy pochodzą ze wschodniej i centralnej), a jego kluczowym żądaniem jest wsparcie finansowe rządu dla sefardyjskich szkół religijnych. Właśnie tego typu koncesji żądają mniejsze partie wchodzące w skład rządu.
I tak, kilka miesięcy temu Netanjahu obiecał stworzenie specjalnego miasta dla „charedi” (lub „haredi”), wyznawców judaizmu ultraortodoksyjnego, którzy w jakiejś mierze przypominają amiszów z USA: odrzucają zdobycze współczesnego świata, uważając, że należy się od świata odgrodzić i pozostać w izolacji, ponieważ zdobycze cywilizacyjne mogą sprowadzać pokusy. W ramach charedi istnieje nawet ruch ultrareligijnych kobiet, określanych czasem jako „talibki charedi”, które – podobnie jak niektóre kobiety muzułmańskie – zdecydowały się całkowicie zakrywać swoje ciała, by nie prowokować mężczyzn. Dziś charedi stanowią około 12 proc. ludności Izraela.
Były minister finansów Izraela Awigdor Liberman, zdecydowany przeciwnik partii religijnych, oznajmił, że koszt wsparcia charedi zgodny z ich żądaniami wyniósłby równowartość 23 mld zł rocznie, czyli więcej niż wynoszą tegoroczne wydatki miasta Warszawy (ok. 21 mld zł). A Izrael ma zaledwie pięć razy więcej ludności niż stolica Polski. Tak czy inaczej zdaniem Libermana dodatkowe wydatki tego rzędu oznaczałyby upadek izraelskiej gospodarki.
GROŹBA NOWEJ WOJNY
W ciągu pół roku funkcjonowania rządu Netanjahu instytucje państwowe zaaprobowały budowę kolejnych 13 tys. domów w żydowskich osiedlach powstających na palestyńskim Zachodnim Brzegu Jordanu. To prawdziwy rekord.
Gdy w drugiej połowie czerwca dwóch Palestyńczyków zabiło czterech Izraelczyków, Netanjahu ogłosił plan budowy tysiąca następnych domów. I wydał decyzje ułatwiające uzyskiwanie zezwoleń. Teraz sprawę nadzoruje nie minister obrony Joaw Gallant, ale szef finansów Bezalel Smotricz, skrajny prawicowiec, przeciwnik istnienia Autonomii Palestyńskiej, który proponował oparcie systemu prawnego i gospodarki na Torze. Smotricz jest zdecydowanym zwolennikiem budowy nowych żydowskich osiedli.
Palestyńczycy twierdzą, że powstawanie tych osiedli jest nielegalne. Złożyli nawet skargę w trybunale w Hadze, ale sprawa ciągnie się od lat i nie widać szans na jej zakończenie. Napięcie pomiędzy Izraelczykami i Palestyńczykami będzie więc rosnąć i nie można wykluczyć jakiejś nowej intifady.
Tymczasem, zgodnie z postulatami partii skrajnej prawicy, ultraortodoksyjnym Żydom odbywającym studia religijne łatwiej będzie uniknąć służby wojskowej. W ten sposób stworzą uprzywilejowaną grupę społeczną, ale też zmniejszy się liczba potencjalnych wojskowych. W efekcie izraelskie możliwości obronne się zmniejszą.
Obecna sytuacja jest skrajnie niebezpieczna. Z jednej strony swymi działaniami rząd Netanjahu zmierza ku konfrontacji z Palestyńczykami, a z drugiej jego polityka prowadzi do protestów rezerwistów i ograniczenia możliwości poboru do wojska. To wszystko wydaje się absurdalne, ale takie są fakty: to premier Izraela spowodował, że na Bliskim Wschodzie robi się coraz goręcej.
Przed oddaniem tego numeru tygodnika „Idziemy” do druku doszło do starcia izraelskiego wojska z Palestyńczykami na Zachodnim Brzegu. W Nablusie zginął młody mężczyzna. Jak podały władze Autonomii, „męczennik Mohammed Abd al-Hakim” został postrzelony w pierś. Wcześniej doszło do starć w obozie dla uchodźców Dżenin, a Izraelczycy otoczyli meczet, w którym skryli się palestyńscy bojownicy. Ostatecznie Arabowie uciekli, wydostając się tajnym podziemnym tunelem. Ale w walkach o Dżenin zginęło dwunastu Palestyńczyków, w tym troje dzieci, a także jeden żydowski żołnierz.
Palestyńczycy mogą próbować wykorzystać osłabienie wroga. Gdy polityką zajmuje się wojsko izraelskie, a rząd usiłuje poradzić sobie z wielotysięcznymi demonstracjami, Arabowie mogą szykować kolejną intifadę, czyli powstanie. Kluczowe pytanie brzmi: czy Benjamin Netanjahu tego nie widzi.
PODZIELONY IZRAEL
Dodatkowo kraj ten jest podzielony tak, jak chyba żaden na świecie. Jedną grupę stanowią świeccy Izraelczycy, pragnący mieć państwo na wzór tych zachodnich – pluralistyczne, tolerancyjne i otwarte. Drugą tworzą Żydzi „pobożni” oraz ortodoksyjnie religijni, którzy chcieliby kierować się przede wszystkim Torą i mieć kraj religijny.
Najwyraźniej postawy obu stron się zaostrzają. Warto zauważyć, że dowodem na radykalizację izraelskich ortodoksów są także nasilające się ataki na chrześcijan – opluwanie duchownych, niszczenie symboli chrześcijańskich. Najbardziej jednak niepokoi to, że do agresywnych działań przeciwko chrześcijanom przyłączają się niektórzy izraelscy żołnierze, a na czele antychrześcijańskiej manifestacji przeciwko obecności chrześcijan w Jerozolimie w maju tego roku szedł wiceburmistrz miasta Arieh King, krzycząc: „Misjonarze, wracajcie do domu”. Takie postawy potępił prezydent Izaak Hercog, ale szef państwa, choć jest osobą poważaną, ma bardzo ograniczone prerogatywy i trudno się spodziewać, by jego apele zostały wysłuchane.
Tymczasem sytuacja wokół zmian w sądownictwie będzie się rozwijać. Netanjahu chce przeforsować kolejne ustawy, m.in. zwiększając wpływ rządu na mianowanie nowych sędziów. Z kolei Sąd Najwyższy może jeszcze próbować zablokować wejście w życie przepisów ograniczających jego uprawnienia. Wojna polityczna w Izraelu będzie więc trwać.