Czy doskonałym przykładem tego, jaka przyszłość niebawem może czekać katolików, nie są Włochy, gdzie w ramach walki z koronawirusem nakazano zamknięcie kościołów, zanim ograniczenie to dotknęło dyskoteki, restauracje i bary? Oczywiście, zaistnienie Kościoła w mediach niezależnych od jakichkolwiek władz wywoła sprzężenie zwrotne – ośrodkom nieprzychylnym katolicyzmowi trudno będzie się zdobyć na rugowanie go z mediów i przestrzeni publicznej, bo zamykanie kościołów, zanim uczyni się to z miejscami sprzedaży alkoholu, nie będzie skuteczne, nie przeszkodzi oddawaniu czci Bogu. Falwell i Graham byli niezależni od mediów głównego nurtu i publicznych, sami stworzyli imperia w tej branży, i tym samym walnie przyczynili się do trwania idei Boga w przestrzeni publicznej.
Trudno sobie wyobrazić sukces wchodzenia szerokim frontem w media elektroniczne bez udziału laikatu. Nie chodzi mi o personel techniczny, ale o twórców programów i nadzór. Doskonałym przykładem jest właśnie amerykański EWTN. Matka Angelica oddała kierownictwo przedsięwzięcia w ręce osób świeckich. Owszem, w radzie nadzorczej są osoby duchowne, wiele programów jest prowadzonych przez księży, ale dyrekcja wykonawcza jest w całości świecka. Nie ma tu mowy o jakiekolwiek „dyskryminacji” osób duchownych, po prostu księża nie są kształceni w zakresie zarządzania mediami. Rynek mediów jest niesłychanie konkurencyjny, entuzjazm to często za mało, żeby odnieść sukces, potrzebna jest także najwyższej jakości wiedza fachowa.
W dawnych czasach Kościół był potęgą w zakresie mediów – wszak świątynie, ich wnętrza i grana tam muzyka to wówczas były główne środki komunikacji z ludźmi. Kościół, na czele z papiestwem, był wielkim mecenasem kultury i sztuki. Podobnie było ze szkolnictwem, stąd przez wieki dyplomacja i prowadzenie kancelarii na dworach panujących było domeną kleru. To wielkie doświadczenie zostało w Kościele zagubione, nie tylko w Polsce.
Istnienie w przestrzeni publicznej to nie tylko posiadanie własnych mediów (co jest kosztowne, przynajmniej w fazie początkowej, i wymaga sporego wysiłku organizacyjnego), ale to także działanie pośrednie, promowanie dzieł artystów, którzy reprezentują katolicki światopogląd, i – użyjmy terminu rodem z psychologii – wzmocnienie pozytywne. Takim przykładem jest choćby patronat roztaczany przez tygodnik „Idziemy” nad festiwalem filmowym „Arka”. Tak się złożyło, że w jego ramach mogłem oglądnąć jeden film, znakomity dokument „Jutro czeka nas długi dzień”. Kłopot w tym, że patronat „Idziemy” w żaden sposób nie był wsparty „w terenie”, wielka sala kinowa była zapełniona może w 10 proc., wśród widzów zaś osób duchownych było jak na lekarstwo.
Owszem, film nie jest panegirykiem na cześć kleru, i tu chyba dochodzimy do sedna sukcesów Jerry’ego Falwella, Billy’ego Grahama i im podobnych. W ich programach telewizyjnych nie było akcentów klerykalnych, dodajmy – nie mogło ich być, ponieważ to były przedsięwzięcia praktycznie jednoosobowe, oni nie reprezentowali żadnej hierarchii. Ich sukces w 100 proc. zależał od reakcji publiczności, stąd ich programy całkowicie skupiały się na omawianiu tego, co znajdujemy w Biblii, a kaznodzieje używali języka zrozumiałego dla przeciętnego obywatela.
Bynajmniej nie chcę przez to powiedzieć, że media katolickie winny odrzucić tradycję, nauczanie papieskie czy liturgię – absolutnie nie! Niemniej nie można ignorować doświadczenia protestanckich kaznodziejów. Oni wszyscy zaczynali od zera, na początku nie mieli żadnych zwolenników, stąd ich przesłanie było skierowane do „niewierzących”, nawet jeśli byli nimi chrześcijanie.
Natomiast polska tradycja to jest raczej „obróbka” już wierzących, bo do niedawna niewierzących była garstka, podczas gdy dziś, szczególnie wśród młodych, do których specjalnie muszą przemawiać media elektroniczne, jest coraz więcej osób, które do idei Boga trzeba przekonać. Ta młodzież to także jest przyszłość Kościoła, kłopot w tym, że do tej części Polaków nie sposób przemawiać z ambony, bo ich w kościołach nie ma. Trzeba na nich „polować” w mediach elektronicznych.
Miejmy zatem nadzieję, że epidemia koronawirusa i wynikające stąd kłopoty w prowadzeniu ewangelizacji za pomocą tradycyjnych metod uświadomi rodzimym decydentom konieczność podjęcia szybkich kroków mających na celu wejście Kościoła w XXI w. i ewangelizację za pomocą środków stosownych do naszych czasów. Szersza obecność katolicyzmu w mediach i przestrzeni publicznej spowoduje, że i pod amboną będzie tłumniej.