Biedni Izraelici. Uczestniczyli w ucieczce z Egiptu, „kraju niewoli”, codziennie dostają mannę z nieba, a mimo to tracą cierpliwość i narzekają – na Boga, na Mojżesza, na Aarona.
fot. Freepik„Czemu wyprowadziliście nas na pustynię? Sprzykrzył nam się ten pokarm mizerny, ta manna, którą nam Bóg codziennie daje”. Nieświadomi (chyba?) tego, co mówią, dodają: „A w Egipcie byłoby nam tak dobrze”. Tak głupia, że aż śmieszna sytuacja.
To było coś, co łączyło niegdyś naród wybrany. Narzekanie i krnąbrność. Dziś mierzymy się z innym problemem, któremu na imię: pretensjonalność i szukanie powodów do wojen katolicko-katolickich. Idąc za Bogiem, nie unikniemy nieporozumień i kryzysów. Odmitologizujmy pogląd, że w Kościele, we wspólnocie, wśród chrześcijan nigdy nie ma żadnych nieporozumień. Każdemu z nas Bóg udziela swojej łaski, natchnienia, dobrych intencji…
Pora na najtrudniejsze: co z tym odcinaniem sobie ręki i nogi? To jest hiperbola? Kazania żydowskich rabinów podpowiadały, że aby nie złamać Bożego przykazania, trzeba dookoła niego postawić ogrodzenie, zabezpieczyć je innymi przepisami i przykazaniami, żeby odebrać sobie sposobność popełnienia grzechu. Bardzo podoba mi się ta rabinistyczna intuicja.
Jezus nie namawia do samookaleczania (piąte przykazanie: nie będziesz zabijał). Wzywa swoich uczniów, aby unikali sytuacji, w których ich ręka, noga, oko doprowadzą ich do grzechu. A sytuacji prowadzących do grzechu należy unikać jak ognia.
Boimy się tolerancji, boimy się inności. Ona wprowadza do życia dużo pytań: „Skoro zawsze żyłem tak czy owak – to po co teraz spróbować czegoś nowego?”. Poza tym nie mówimy o tolerancji na zło ani nawet na odmienny światopogląd (choć i tego nam nieraz potrzeba). Mówimy o tolerancji wobec człowieka.
Może warto dziś wyjść z kościoła z nowym nastawieniem: tolerancji wobec innych i radykalizmu wobec siebie.