Postawa Chrystusa i historia Mateusza przypominają, że każdy z nas jest grzesznikiem. Słabym człowiekiem: niegodnym relacji z Bogiem, a jednak do niej zaproszonym. Dobrze zobaczyć w Mateuszu samego siebie, aby nie zapomnieć, że wiara jest niezasłużoną przez nas łaską.
Fot. Caravaggio, Powołanie Mateusza, domena publiczna komentarze Bractwa Słowa Bożego,
autor: o. Terencjan Krawiec OFM
Pierwsze czytanie: Ef 4, 1-7. 11-13
Zwykliśmy termin „powołanie” rezerwować dla wybranych jedynie profesji. I tak, mówimy o powołaniu do kapłaństwa lub zakonu czy o lekarzach bądź nauczycielach
„z powołania”. Święty Paweł tymczasem przypomina Efezjanom prawdę podstawową: każdy ochrzczony jest obdarowany powołaniem! Chodzi oczywiście o powołanie do świętości, do zażyłej relacji z Bogiem. Rzecz warta nieustannego przypominania, szczególnie gdy termin ów wydawałby się nam zbyt górnolotny. Tak w końcu zazwyczaj bywa. Świętość kojarzy nam się z ekskluzywną grupą ludzi obdarzonych przez Boga wyjątkowymi darami. Nawet, jeśli o niej marzymy, zdarza się nam dochodzić do wniosku, że łatwiej byłoby zostać świętym, gdyby przyszło się na świat w innych czasach, innej rodzinie, innych warunkach. Gdybyśmy wstąpili do zakonu, nie musieli troszczyć się o byt swojej rodziny, zajmować się codziennymi troskami. I tak dalej, i tak dalej…
Paweł przestrzega przed podobnymi urojeniami, pokusami. Przypomina, że każdemu została dana łaska odpowiednia do jego stanu. Nie chodzi więc o to, by będąc żoną i matką, przesiadywać godzinami w kościele. Albo, będąc zakonnikiem – szukać, pod pretekstem zbawiania świata, rozmaitych aktywności. Nasze osobiste powołanie jest indywidualną drogą do świętości. Nie musimy wzdychać do rzeczy nieosiągalnych. Wystarczy z miłością i jak najsolidniej wypełniać swoje życiowe obowiązki.
Psalm responsoryjny: Ps 19, 2-3. 4-5b
Zazdrościmy nie raz tym, w których życiu Bóg zainterweniował w jakiś cudowny sposób. Wydaje się nam, że wierzylibyśmy mocniej, gdyby było nam dane na własne oczy zobaczyć jakiś cud. Oczekujemy znaków i dowodów, chcielibyśmy empirycznie doświadczyć działania Boga. Psalmista tymczasem sprowadza nas dziś na ziemię. Otóż: nie pozna i nie doświadczy Boga ten, kto nie potrafi zauważyć konkretnych znaków Jego działania wokół siebie. A nie są nimi wcale spektakularne wydarzenia. Nie głos rozlegający się z nieba czy pioruny bijące w grzeszników. Sama natura wyśpiewuje nieustannie hymn pochwały Tego, który ją stworzył. Jest znakiem Jego obecności i potęgi. Dopiero prosty zachwyt nad pięknem świata, wdzięczność za to, do czego już być może przywykliśmy, otworzy nasze oczy. Gdy przestaniemy wciąż oczekiwać nie wiadomo czego, a zaczniemy doceniać to, co mamy – nasze serca będą zdolne doświadczyć Boga.
Mówi się o ludziach, dla których szklanka jest do połowy pełna oraz tych, według których jest do połowy pusta. Jeśli zabraknie nam odpowiedniego nastawienia – zgorzkniejemy. Możemy tak zatracić się w negatywnym i pretensjonalnym podejściu do życia, że zniszczymy relację i z Bogiem, i z innymi ludźmi. Warto zatem otworzyć się na dobro. Zauważać je wokół siebie i doceniać. Nawet tak proste rzeczy jak piękno stworzenia. Takie właśnie drobne znaki są głosem, który „rozchodzi się po całej ziemi”.
Ewangelia: Mt 9, 9-13
Człowiek lubi podziały. Na dobrych i złych, bogatych i biednych, prawicowych i lewicowych. Trudno zresztą wyobrazić sobie bez nich świat – jest to jakaś konsekwencja różnorodności. Źle jednak, gdy podsycamy je religijnym uzasadnieniem.
Dzisiejsza ewangelia, źle zrozumiana, mogłaby posłużyć takiej retoryce. Wydaje się bowiem, że Jezus wprowadza kategoryczny podział na grzeszników i sprawiedliwych. Afirmuje jednocześnie tych pierwszych. Chodzi tymczasem nie tyle o sprawiedliwych, co o pyszałków, którzy się za takowych uważają. Postawa Chrystusa i historia Mateusza przypominają, że każdy z nas jest grzesznikiem. Słabym człowiekiem: niegodnym relacji z Bogiem, a jednak do niej zaproszonym. Dobrze zobaczyć w Mateuszu samego siebie, aby nie zapomnieć, że wiara jest niezasłużoną przez nas łaską. Że z miłości Bóg obdarowuje nas miłosierdziem. Póki o tym nie zapomnimy, będziemy wyrozumiali wobec słabości innych. Pomni na to, że nam również wiele darowano. Gdy uznamy siebie za sprawiedliwych – zaczniemy gardzić tymi, których uznamy za gorszych od siebie i mniej godnych Boga niż my.